Portret rodzinny we wnętrzu

Danuta Hernik
opublikowano: 2002-11-29 00:00

„Puls Biznesu”: Co Pani odpowiada na powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu...

Bogna Duda: Nie z moją! Tylko „swoi” zapewnią taką postawę — w pracy i poza nią — jakiej bym oczekiwała. A jeśli miałabym szukać innych pracowników na ich miejsce, musiałabym znaleźć najlepszych. No i pewnie najdroższych...

Do rodziny ma się większe zaufanie?

B.D.: To więź i wpojone przez rodziców zasady, że musimy się trzymać razem — i tylko w ten sposób jesteśmy w stanie coś osiągnąć. Każdemu z naszej rodziny mogę powierzyć zadanie i nie muszę martwić się o prawidłowość jego wykonania. To brzmi sielankowo, ale tak jest w rzeczywistości.

Kto firmę założył?

B.D.: Rodzice prowadzili gospodarstwo od początku wspólnego życia, jeszcze w latach 70. Hodowali świnie. I w pewnym momencie zrodził się pomysł, by sprzedawać półtusze. Było pomieszczenie na mały zakład...

Nasza działalność w rodzinnym biznesie rozpoczęła się od pomocy mamie i tacie, co pozwoliło już w dzieciństwie zdobywać wiedzę. Żadne z nas nie ma jeszcze 30 lat, ale dzięki tej pracy mamy już spore doświadczenie. W 1990 roku ojciec zarejestrował firmę o nazwie „Handel i Przetwórstwo Rolno-Spożywcze”. Wtedy ubijaliśmy pięć do dziesięciu sztuk dziennie, a dzisiaj — 150 ton.

Maciej Duda: Ojciec był jedynym pracownikiem, później zatrudnił drugiego i tak — przez jakiś rok — szło. Potem my, drugie pokolenie, zaczęliśmy rozwijać firmę — rozbudowywać pomieszczenia uboju, chłodnie, dobierać kadrę.

B.D.: To było tak naturalne, jak naturalna jest pomoc dzieci w gospodarstwie rodziców i kontynuacja ich pracy. Nasi rodzice, Elżbieta i Marek, nie zajmują już oficjalnych stanowisk w spółce, ale są naszymi nieocenionymi doradcami. Szczególnie ojciec — hamulec bezpieczeństwa... Nieraz nas powstrzymywał, gdy sądziliśmy, że jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Uniknęliśmy dzięki temu wielu błędów i rozczarowań.

Nikt nie planował innej kariery?

B.D.: Brat rozpoczął naukę na studiach ogrodniczych, ale zmienił specjalizację. To była samodzielna decyzja. Ja od razu wybrałam technikum mięsne, chociaż nie jest to dla dziewczyn łatwa szkoła. Było nas tylko cztery — na dwudziestu chłopaków w klasie.

Rodzice liczyli, że dzieci przejmą firmę?

Marcin Duda: Liczyli, ale nigdy nie wywierali jakiegokolwiek nacisku i nie wymagali, byśmy pracowali w zakładzie. Powtórzę za siostrą: to była nasza decyzja.

Czy więzi rodzinne nie przeszkadzają w decyzjach? W tradycyjnych rodzinach słowo starszego brata jest święte.

Maciej Duda: Jestem starszym bratem, więc odpowiem: gdybyśmy wszyscy myśleli tak samo, to nic dobrego by z tego nie wyszło. U nas każdy przedstawia stanowisko i proponuje rozwiązanie. Debatujemy — aż osiągniemy konsensus. Dotąd zawsze się udawało.

Przynależność do rodziny to nie jest klucz kompetencyjny.

B.D.: Każdy z nas wchodzi do firmy z odpowiednimi kwalifikacjami i funkcjonuje w niej jako kompetentny pracownik. Specjalizujemy się w tym, w czym jesteśmy najlepsi. Ja zajmuję stanowisko prezesa zarządu, mój brat Maciej odpowiada za kontakty zewnętrzne i analizę finansową produkcji, a młodszy brat Marcin jest dyrektorem ds. transportu. Nad właściwym przebiegiem inwestycji czuwa mój mąż Dariusz, jako dyrektor techniczny, a małżonka Macieja jest pełnomocnikiem zarządu. Nasze obowiązki są podzielone wyraźnie i to samo dotyczy odpowiedzialności. Według mnie to jest właśnie ten klucz.

Czy w domach państwa Dudów mówi się o pracy przy niedzielnym obiedzie?

Maciej Duda: Niestety... Kiedy zakład znajduje się niemal za płotem i najbliżsi w nim pracują, to trudno nie rozmawiać w domu o pracy.

B.D.: Zawsze są jakieś problemy, coś do omówienia, przekazania... We wszystkie nasze spotkania rodzinne wdziera się nutka służbowa. Bardziej jednak praca wdziera się nam do domu, niż my przynosimy życie prywatne do pracy.

A co na to dzieci? Firma kradnie im rodziców nawet w domu.

B.D.: Mamy małe dzieci. Zajmują się nimi opiekunki. Daje nam to poczucie komfortu i upewnia w przekonaniu, że są należycie dopilnowane. Ale rzeczywiście, nasze dzieci również „przesiąkają” firmą i nie sposób tego uniknąć.

To takie pierwsze wprowadzenie w przyszłe życie zawodowe? Szlify?

B.D.: Moja córka ma cztery lata, a córka Maćka parę dni temu skończyła trzy. Drugie dziecko brata urodziło się w listopadzie. Dziewczynki są jeszcze za małe, by traktować poważnie ich deklaracje, ale głośno zapewniają, że będą pracowały w firmie. Każda ze swoim tatusiem.

Po wejściu na giełdę, zakład może stracić rodzinny charakter. Dojdą nowi udziałowcy. Trzeba będzie stanąć przed walnym zgromadzeniem akcjonariuszy...

B.D.: Firma nie straci charakteru rodzinnego. Nadal będziemy ją nadzorować. Zawsze będziemy za nią odpowiedzialni i zawsze tutaj, w Grąbkowie, będzie serce tego przedsiębiorstwa.