Pozostały dwa lata - tylko i aż dwa

Jacek Zalewski
opublikowano: 2008-12-23 00:00

Dokładnie za dwa lata, w czwartek 23 grudnia 2010 r. nowo wybrany (w październiku) prezydent RP złoży przysięgę wobec Zgromadzenia Narodowego — i w tym momencie zakończy się kadencja Lecha Kaczyńskiego. Głowa państwa przysięga zwykle przed południem. W związku z tym wypada poinformować Janusza Palikota — który na stronie internetowej z sekundową dokładnością odmierza, ile prezydentowi jeszcze zostało — że sytuacja jest nawet lepsza, niż niecierpliwy poseł PO myśli. Otóż jego licznik przyjmuje za punkt odniesienia północ 23 grudnia, a kadencja skończy się kilkanaście godzin wcześniej.

W Stanach Zjednoczonych Ameryki, które mają ponad dwa wieki doświadczeń, głosowanie po pierwszej kadencji prezydenta uważa się za plebiscyt, czy ten urzędujący zasługuje na przedłużenie urzędu. Społeczeństwo najczęściej odpowiada twierdząco, chociaż czasem nieudacznikom wypowiada umowę o pracę. Nasza krótka demokracja przerobiła już oba warianty — Lech Wałęsa został zesłany na emeryturę (ku pożytkowi kraju oraz jego samego), natomiast Aleksander Kwaśniewski odnowił mandat w pierwszej turze. Gdyby dzisiaj typować los Lecha Kaczyńskiego, to gwiazdy na niebie i sondaże na ziemi bezlitośnie podpowiadają, iż poda rękę Wałęsie, bo o powtórce wyniku Kwaśniewskiego nawet nie wypada mu śnić.

Z każdym miesiącem utwierdzam się w przekonaniu, że obecna prezydentura nie jest ani dobra, ani zła — lecz beznadziejnie nijaka. Taki bezbarwny przewodnik po prostu nie bardzo się nadaje do prowadzenia 38-milionowego polskiego stada przez pułapki współczesności. Abstrahując od predyspozycji samego Lecha Kaczyńskiego — okolicznością wręcz fatalną dla kraju pozostaje jego relacja ze starszym o 45 minut bratem Jarosławem. Słynny meldunek "Panie prezesie, melduję wykonanie zadania!", złożony 23 października 2005 r., położył się cieniem na całej prezydenturze.

Od roku na syndrom zdominowania prezydenta przez brata, nałożyło się drugie nieszczęście — że oto szefem rządu został akurat Donald Tusk, czyli zawzięty rywal Lecha Kaczyńskiego z roku 2005 i pretendent na rok 2010, zdecydowanie prowadzący w sondażach. Czekająca Polskę jeszcze dwa lata nieustająca prezydencka kampania wyborcza wyniszcza politykę krajową i ośmiesza nasz kraj za granicą.

Wracając zaś do amerykańskiej klasyki — przez pierwszą kadencję prezydent myśli o reelekcji i wykonuje najdziwniejsze ruchy, a dopiero w drugiej ma komfort prawdziwego rządzenia w celu przejścia do historii. Zaskoczeni przedwczesnym odebraniem zabawek władzy odnajdują się potem w owej historii fatalnie. Lech Kaczyński ma wielkie szczęście i niepowtarzalną szansę — już teraz wie, że nie ma szans na reelekcję, zatem powinien pomyśleć o pozytywnym zapisaniu się w dziejach Polski przez swoją jedyną kadencję. No tak, ale wymagałoby to radykalnego odpępnienia się Lecha od Jarosława i jego mrzonek o odzyskaniu rządów — co nie wydaje się możliwe...

Jacek Zalewski