PAP: Przed moskiewskim sądem rozpoczął się w środę długo oczekiwany połączony proces Michaiła Chodorkowskiego i Płatona Lebiediewa - dwóch głównych oskarżonych w trwającej od blisko roku sprawie koncernu naftowego Jukos.
Proces jest otwarty dla publiczności, ale pierwszego dnia na salę udało się wejść jedynie ośmiu dziennikarzom. Przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości twierdzą, że dla większej liczby nie ma miejsc.
Przed rozprawą jeden z adwokatów Jukosu Jurij Szmidt powiedział agencji RIA "Nowosti", że środowe posiedzenie będzie miało "czysto techniczny charakter". Nie podał jednak żadnych innych szczegółów.
Przed sądem demonstruje około 20 sympatyków ludzi Jukosu. "Wolność dla Chodorkowskiego", "Chcemy prawdziwego i sprawiedliwego sądu", "Milczenie wobec niesprawiedliwości to też niesprawiedliwość" - głoszą trzymane przez nich plakaty.
Były prezes Jukosu Chodorkowski i Lebiediew - szef banku Menatep, posiadacza pakietu kontrolnego koncernu, oskarżani są o przestępstwo z 1994 roku, gdy - zdaniem prokuratury - nielegalnie przejęli 20 proc. akcji prywatyzowanego przedsiębiorstwa Apatit.
Wśród kilku innych zarzutów jest także zarzut niepłacenia przez lata podatków. Prokuratura twierdzi, że działalność biznesmenów kosztowała łącznie skarb państwa około miliarda dolarów, zaś w akcie oskarżenia nazywa ich "grupą przestępczą".
Wraz z Chodorkowskim i Lebiediewem na ławie oskarżonych zasiada Andriej Krajnow, który w roku 1994 był szefem spółki Wołna. Według prokuratury była to fikcyjna struktura, za pomocą której ludzie Jukosu dokonali przestępstwa prywatyzacyjnego przeciwko firmie Apatit.
Zarówno 41-letni Chodorkowski, twórca potęgi Jukosu, jaki 47-letni Lebiediew, jego prawa ręka, odrzucają oskarżenia. Ichzwolennicy twierdzą przy tym, że proces to efekt kremlowskiej intrygi mającej skompromitować popierające liberalną opozycję kierownictwo Jukosu. Lebiediew przebywa w areszcie od początku lipca, zaś Chodorkowski od 25 października ub.r.
Sprawie przed sądem towarzyszy inne, nie mniej istotne dla kompanii starcie: Ministerstwo ds. Służb Podatkowych żąda odfirmy zwrotu 3,5 mld dolarów. Twierdzi przy tym, że tyle Jukos winien jest z tytułu niezapłaconych podatków za rok 2000.
Koncern przegrał pod koniec maja proces z resortem przed sądem pierwszej instancji, zaś jego odwołanie sąd drugiej instancji rozpatrywać ma w piątek. W przypadku porażki, a zwłaszcza jeśli Ministerstwo wystawi Jukosowi podobne "rachunki" za kolejne lata, naftowemu gigantowi wartemu do niedawna 30-40 mld dolarów grozi bankructwo.
Według gazety "Financial Times" i części rosyjskich mediów, Jukos nie czekając na wynik procesu poprosił premiera Michaiła Fradkowa o restrukturyzację zadłużenia, wyrażając m.in. gotowość dodatkowej emisji akcji i sprzedaży części z nich państwu.
Kłopoty Jukosu i jego szefów doprowadziły do gwałtownego spadku notowań firmy na moskiewskiej giełdzie RTS, gdzie za jedną akcję Jukosu płacono we wtorek wieczorem zaledwie 6,47 dolara wobec ponad 15 dolarów w kwietniu. W środę w ciągu niespełna dwóch godzin akcje spadły jeszcze niżej - do poziomu 6,03 dolara - o ponad 9 proc.
Jedynym sukcesem kompanii w ostatnich dniach była poniedziałkowa decyzja szwajcarskiego Sądu najwyższego, który uwolnił większość spośród wartych 5 mld dolarów aktywów Jukosu zdeponowanych w Szwajcarii i zamrożonych na wniosek rosyjskiej prokuratury.