Sąd Najwyższy na posiedzeniu 26 października odrzucił skargę kasacyjną powodów i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia do Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu w jednej z najbardziej skomplikowanych spraw frankowych w Polsce. Dotyczy ona kredytu, który został zaciągnięty w 2005 r. przez jednego ze wspólników spółki cywilnej na rozbudowę hotelu. Kredyt na 2 mln zł zaciągnął on razem z żoną w Getin Banku, którego następca prawny znajduje się obecnie w upadłości.
Sprawa toczy się od 2015 r., a ostatni wyrok zapadł w 2020 r. w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu, który zasądził pieniądze dla klienta od banku, ale w obniżonej kwocie. Sąd stwierdził wtedy, że spready doliczane do kursów walut powinny zostać usunięte z umowy oraz zastąpione przez kurs średni NBP (którego w ogóle nie było w umowie), a umowa pozostaje ważna.
Konsument czy przedsiębiorca
Choć jeden ze współkredytobiorców nie był przedsiębiorcą, to zdaniem Sądu Najwyższego nie można tutaj mówić o konsumencie, gdyż kredyt w 96 proc. został przeznaczony na cele działalności gospodarczej. To stwierdzenie oparte na wyroku TSUE, który mówił, że w przypadku kredytu przedsiębiorcy cel wydatkowania musi być w ponad 50 proc. konsumencki, aby status konsumenta przyznać. Tymczasem w tym przypadku środki poszły na rozbudowę hotelu, zakup nieruchomości przylegających oraz spłatę zobowiązań z działalności gospodarczej.
Choć jeden ze współkredytobiorców nie był przedsiębiorcą, to zdaniem Sądu Najwyższego nie można tutaj mówić o konsumencie, gdyż kredyt w 96 proc. został przeznaczony na cele działalności gospodarczej.
Bardziej problematyczne jest stwierdzenie, że konsument stracił swoją tożsamość jako współmałżonek przedsiębiorcy, z którym był we wspólnocie majątkowej w związku z zaciągnięciem wspólnego kredytu na cele związane z działalnością gospodarczą. Podkreślono, że oboje kredytobiorcy odpowiadali całym majątkiem, a dochody z działalności trafiały do ich wspólnego majątku.
- Mimo naszych sugestii Sąd Najwyższy nie zdecydował się zadać pytania do TSUE, a moim zdaniem to orzeczenie jest niezgodne z orzecznictwem unijnym. To może skutkować odpowiedzialnością odszkodowawczą Skarbu Państwa – mówi Mariusz Korpalski, radca prawny reprezentujący frankowiczów.
– Nie można żony pozbawić statusu konsumenta, nawet przyjmując, że mąż konsumentem nie jest. Co więcej, bank potraktował jako konsumentów oboje małżonków, bo nie oznaczył ich jako przedsiębiorców w umowie – mówi Agnieszka Sobczyk, radca prawny występujący w imieniu frankowiczów.
Nie zwrócono uwagi na fakt, że kredytobiorca chciał wziąć kredyt ze swoim wspólnikiem, aby móc go rozliczyć w ramach spółki, ale bank odmówił. Jednocześnie bank wymagał, aby klient wziął kredyt z małżonką, spłacił inne zobowiązania – zarówno prywatne, jak i firmowe - a nieruchomość, na której stał hotel, stała się zabezpieczeniem. W rezultacie powód nie mógł rozliczyć kosztów z kredytu w działalności gospodarczej.
Zdaniem SN bez znaczenia pozostaje fakt, że kredytobiorcy nie zaliczali kosztów kredytu do kosztów działalności gospodarczej. Fakt ten wynikał także z tego, że nie dostawali informacji od banku, jaka część raty to odsetki, a ile spłata kapitału. Status konsumenta jest kluczowy dla określenia okresu przedawnienia. Dla konsumenta wynosi on 10 lat, a dla przedsiębiorcy tylko 3 lata.
Umowa jest ważna
Sąd Najwyższy nie znalazł podstaw do roszczeń frankowiczów-przedsiębiorców, orzekając wbrew dotychczasowej linii o tym, że tego typu kredyty naruszają zasady współżycia społecznego. Sędziowie nie dopatrzyli się w tej sprawie dominującej pozycji banku. Podtrzymano twierdzenia sądu apelacyjnego, że powodowie nie wykazali silniejszej pozycji banku lub krzywdzącego charakteru umowy. Podkreślono, że na początku umowa była korzystna – raty były niższe od kredytu złotowego. Zdaniem SN umowę można by unieważnić, gdyby któraś ze stron wprowadziła czynniki, które wpłynęłyby na wysokość kursu franka, a tymczasem był to kurs rynkowy.
– Nie wzięto pod uwagę faktu, że bank naraził kredytobiorców na ryzyko walutowe. A sami przedstawiciele banku przyznawali, że nie byli w stanie przewidzieć, jak zachowa się kurs CHF w przyszłości – mówi Mariusz Korpalski.
Sędziowie stwierdzili również, że możliwość dowolnego ustalania przez bank kursu walutowego nie narusza zasad współżycia społecznego i nie jest sprzeczne z naturą stosunku prawnego, co idzie w poprzek dotychczasowego orzecznictwa. Ich zdaniem należy tu uwzględnić przepisy prawa oraz ustalone zwyczaje w sytuacji, gdy sama umowa i regulaminy nie zawierały kryteriów ustalania kursów walut.
– Bank publikował trzy tabele kursowe, a kursy z tabeli używanej do kredytów znacznie się różniły od pozostałych – były nawet 70 proc. wyższe. Bank tymczasem tłumaczył, że na spreadzie nie zarabiał, choć do poruszanych różnic się nie odniósł – mówi Agnieszka Sobczyk.
Wskazano, że ustawa każe bankom publikować kursy walut, a w umowach wieloletnich nie jest możliwe określenie wszystkich warunków z wyprzedzeniem. Może je dookreślić jedna ze stron, gdy jest spełniony rynkowy charakter kursu. Zdaniem SN nie każda sytuacja, gdy jednej ze stron pozostawiono dookreślenie wysokości świadczenia świadczy o złamaniu zasad współżycia społecznego. Ma to być zgodne z praktyką rynkową, a sama działalność bankowa pozostaje pod nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego. Nie podzielono także zarzutu, że termin spłaty kredytu nie został określony.
- W umowie wskazano liczbę rat kapitałowo-odsetkowych, ale wprowadzono również karencję w spłacie kapitału na czas wypłaty transz, nie określając ich liczby i w rezultacie nie wiadomo, kiedy kredyt powinien zostać spłacony – mówi Agnieszka Sobczyk.
Sąd Najwyższy uznał, że słusznie klauzule walutowe zostały usunięte z umowy, a ta została utrzymana w mocy. W części uwzględnił skargę kasacyjną wniesioną przez bank jeszcze przed ogłoszeniem upadłości, zwracając sprawę do Sądu Apelacyjnego, aby ten lepiej zbadał kwestie uwzględnienia przedawnienia oraz stosowania kursów rynkowych przez bank.
Drakońskie warunki kredytu
Kredytobiorcy zaciągnęli razem 2 mln zł kredytu, a do tej pory wpłacili już do banku 6 mln zł i zgodnie z umową wciąż są winni 2 mln zł. Stąd nawet gdyby uwzględnić przedawnienie, to kluczowe jest unieważnienie umowy, które sprawi, że kredytobiorcy nie będą musieli płacić kolejnych 2 mln zł.
- Oprocentowanie wynosiło 8,74 proc. plus pochodna LIBOR CHF. Na początku rata wynosiła 6 tys. zł, a teraz wynosi 24 tys. zł. Opinia biegłego potwierdza, że oprocentowanie było wielokrotnie wyższe niż rynkowe, nawet w tamtym czasie – mówi Agnieszka Sobczyk.
Tymczasem w uzasadnieniu Sądu Najwyższego stwierdzono, że to była jedna z najtańszych ofert na rynku w momencie zawierania umowy.