Dla optymistów obecna sytuacja jest nowym standardem w jakim znalazł się świat, a banki centralne znalazły Świętego Graala w politycy monetarnej, nie tylko reagując na wszystko z odpowiednim wyprzedzeniem, ale też tak sterując koniunkturą, że inflacja nie jest problemem, bezrobocie jest niskie, a wzrost gospodarczy wprawdzie nie jest najszybszy, ale za to stabilny.
Kiedyś przekonany się kto miał rację. Mnie bliżej do tego pesymistycznego spojrzenia. Jeżeli na świecie w następnej dekadzie nie dokona się jakaś rewolucja technologiczna, która pchnie światową gospodarkę mocno do przodu, to prawdopodobnie czeka go ogromny kryzys.
To czego obecnie jesteśmy świadkami na rynkach finansowych, czyli przygotowania Fed do przyszłego łagodzenia polityki monetarnej, czy wczorajsze sygnały wysłane przez Mario Draghiego, to raczej nie wstęp do wojny walutowej czy też monetarnej.
Ta raczej jest tylko wymysłem prezydenta Donalda Trumpa. Tę sytuację raczej odczytuję jako strach banków centralnych przed zbyt późną reakcję na potencjalne zagrożenia w sytuacji, kiedy inflacja już od wielu lat nie jest zagrożeniem. A nawet jeżeli przyszłe luzowanie polityki monetarnej wywoła mocny impuls inflacyjny, to banki centralne wydają się mocno wierzyć, że to i tak będzie dla nich bardziej komfortowa sytuacja niż deflacja, bo z inflacją zawsze sobie poradzą.