Synowie i córki w lokomotywie postępu

Marlena Gałczyńska
opublikowano: 2004-06-01 00:00

Rozwój daje dzieciom wielki potencjał, ale może stać się pułapką. Jak rodzice radzą sobie z typowaniem zagrożeń i czego spodziewają się od swoich pociech?

Biznesmeni — wbrew powszechnemu przekonaniu — nie narzucają dzieciom własnej wizji ich przyszłości — np. kontynuacji pracy rodziców itp. Owszem: przekazują system wartości, zapewniają wykształcenie, hojnie wykładają pieniądze na utrzymanie potomstwa, wpajają zasady moralne i... machają chusteczką na pożegnanie z nadzieją typową dla wszystkich pokoleń, że pisklęta złapią wiatr żagle i z powodzeniem wybudują własne gniazda. Czegoś jednak od nich oczekują...

Zmieniają się zagrożenia

Cywilizacyjny postęp przyzwyczaił nas do życia, będącego jednym wielkim eksperymentem. Jego skutki są nieprzewidywalne.

— Rozwój mikrokomputerów, telefonii komórkowej i biotechnologii nieodparcie nasuwa czarną wizję, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat powstaną wszczepiane do organizmu urządzenia, komunikujące się bezpośrednio z mózgiem i rozszerzające jego możliwości. Być może także umożliwiające porozumiewanie się z innymi za pośrednictwem fal radiowych, swoisty rodzaj telepatii. Z czasem tłumaczenie z jednego języka na inny odbywałoby się automatycznie, przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji, a porozumiewanie odbywałoby się na innym, niewyobrażalnym dziś dla nas poziomie. Chociaż zawodowo jestem związany z branżą najnowszych technologii, mam głęboką nadzieję, że do tego jednak nie dojdzie... A swoim dzieciom życzę, aby używały języków obcych w tradycyjny sposób — formułuje swoje obawy Piotr Moskwa, wiceprezes Datacom System, ojciec 11-letniego Michała i 8-letniego Marcina.

Beata Balas-Noszczyk, radca prawny i partner Kancelarii Lovells ma trójkę dzieci: 10-letniego syna Franciszka i 8-letnie bliźniaki — Julię i Jasia. Dodaje, że już dzisiaj spędzanie przez dzieci masy czasu przed komputerem odbiera im wielką i wspaniałą cząstkę dzieciństwa. Dzieje się tak, gdy miejsce fantazji i dziecięcych marzeń zajmuje odrealniony i najczęściej bardzo brutalny świat komputerowych gier. Daje on tylko złudzenie aktywnie spędzanego czasu, odbierając znacznie więcej — pomysł na własną aktywność czy nawet — w konsekwencji — sprawność fizyczną. Bardzo wiele różnych zagrożeń niesie internet...

— Ale nie demonizujmy. Powiedziałem dzieciom, że z surfowaniem po sieci jest jak z pójściem do lasu. Mogą tam znaleźć zarówno słodkie jagody, jak i dzikie zwierzęta. To prawda, że świat staje się coraz bardziej niebezpieczny, ale ludzie uczą się i adaptują do nowych zagrożeń. Kiedy byłem mały, rodzice przestrzegali mnie, żebym nie bawił się w kopalni piasku. A ja oczywiście bawiłem się tam, jak reszta dzieciaków... Teraz dostrzegam jednak inne zagrożenia, przed którymi chciałbym uchronić moje dzieci. Chciałbym, by nabrały odpowiedniego stosunku do pieniądza. Tak, aby z jednej strony nie bagatelizowały jego znaczenia, z drugiej — żeby nie były od niego zbyt zależne — wyjaśnia Ryszard Sadowski, prezes Great Plains Software Polska, ojciec 22-letniego Roberta i 12-letniego Grzegorza.

Wyniesione z domu

Zdaniem Beaty Balas-Noszczyk, w wychowaniu dzieci trzeba odnaleźć złoty środek między dawaniem, oczekiwaniem i kontrolowaniem.

— W życie naszych dzieci na dobre wkroczyły nowoczesne technologie. Moje dzieci również uwielbiają gry komputerowe, programy telewizyjne i dlatego te dobrodziejstwa cywilizacji dla ich dobra trzeba im dozować. Jestem jednak przeciwniczką wychowywania pod kloszem i ciągłej kontroli. Wierzę moim dzieciom i wierzę w nie. Jestem spokojna... I przekonuję się, że to podejście jest słuszne — za każdym razem, gdy widzę ich sukcesy. Uczą się w dobrych szkołach, lubią czytać i uprawiać sporty (golf, jazda konna, narciarstwo, windsurfing). Córka zdradza olbrzymie zainteresowanie biologią, jeden z synów jest zapalonym modelarzem. I jest jeszcze jedno — wychowuję moje dzieci według reguł tradycyjnej kindersztuby — to chyba skuteczna przeciwwaga dla rozpędzonej nowoczesności — mówi Beata Balas-Noszczyk.

Dobre wzory

— Głównym składnikiem posagu, jaki moje dzieci wyniosą z domu, są wartości moralne. Uczciwość, zaangażowanie, hierarchia celów i priorytetów, a następnie konsekwentne dążenie do ich zrealizowania. Zawsze wpajaliśmy im, że Polska stanie się kiedyś równoprawną częścią rozwiniętego świata i żeby tego nie przespać — trzeba uczyć się języków. Nie przerażają ich nowoczesne technologie, bo od początku, jak np. komputery, były częścią ich życia. Owszem wskazywaliśmy im ogólne kierunki, ale nikt nie pchał naszych dzieci na siłę do rozwijania wiedzy w jakiejś dziedzinie. Same się określają — i wychodzi im to całkiem nieźle. Starszy syn studiuje prawo, młodszy — 12-letni — mówi, że chce być konstruktorem. To pokolenie jest bardzo otwarte i odważne. Czasami aż mnie zadziwia — jak świetnie, intuicyjnie nawet małe dzieci wyczuwają naturalne prawa ekonomii! Takiej umiejętności nie mogło posiąść pokolenie dzisiejszych rodziców — nie dorastaliśmy w warunkach normalnej gospodarki — przekonuje Ryszard Sadowski.

Własny rozum i rozsądek

— Często nie nadążamy za swoimi dziećmi, ale myślę, że to całkowicie normalne. Każde z moich wybrało inną, trudną przyszłość. 18-letnia córka Marta chce być lekarzem, 16- -letni syn Krzysztof — psychologiem, a jego siostra bliźniaczka Ania kręci amatorskie filmy i chce zostać reżyserem. Temat zagrożeń pojawia się w naszych rozmowach po prostu o życiu i widzę, że moje pociechy same nauczyły się stawiać sobie ograniczenia. Moim zdaniem, własne hamulce najlepiej chronią przed zagrożeniami. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że postęp stał się niekontrolowany. Uważam jednak, że — by wychować dobrego człowieka — zawsze trzeba mu stwarzać i pokazywać różne możliwości. Wpoiłem moim dzieciom miłość do książek — mówi Przemysław Siuda, dyrektor zarządzający Infoscore Biuro Informacji Gospodarczych.

Czasami oczekiwania wobec dzieci są tak zwyczajnie bliskie sercu. Jak w rodzinie Beaty Balas-Noszczyk: by dzieci studiowały w kraju. Przecież gdy wyjadą na studia zagraniczne, pewnie osiądą na stałe gdzieś daleko.

— Nie chcę za nimi tęsknić... Poza tym, jeśli mają pracować i żyć tutaj, lepsze będą dla nich krajowe uczelnie, które lepiej przygotują je do życia w naszych realiach. Chciałabym, aby ta moja wesoła gromadka wyrosła na uczciwych ludzi. Tylko — czy aż — tyle? — śmieje się Beata Balas-Noszczyk.