Ford Mustang jest legendą. I to taką, która ma własny, bogato zdobiony obraz w świątyni muscle cars. Amerykanie go czczą, Europejczycy nieco rzadziej. Jednym i drugim trudno go jednak okiełznać. Bryka. Ma coś z kota oraz oczywiście – jako dumny imiennik, spadkobierca mesteño – ma też coś z bestii, która tylko czasem pamięta, że kiedyś była udomowiona. I ma tego wszystkiego znacznie więcej niż mechanicznych koni, litrów pojemności czy cylindrów. To jeżdżący charakter. I jako taki nie ma właściciela. Nawet jeśli jego nazwisko widnieje na fakturze.

Miłość i nienawiść
Za te cechy jedni wskoczą za nim w ogień, inni go w ten ogień wepchną. Jedni i drudzy jednak zgodzą się, że Ford Mustang zasługuje na miano jednego z ważniejszych samochodów w całej historii motoryzacji i najważniejszego w minionej już amerykańskiej epoce muscle car.

Czym tak właściwie jest muscle car? Najczęściej pada odpowiedź: na przykład Ford Mustang albo Dodge Charger. Jest jednak i definicja, a nawet kilka. Jedna mówi, że muscle car to dwudrzwiowe auto produkcji amerykańskiej, z dużym silnikiem V8, napędem na tylną oś i – co istotne – przystępne cenowo. Nadające się zarówno do codziennej jazdy, jak i do okazjonalnego wypadu z kumplami, by „kick some asses” na torze. Najczęściej chodzi o tor do wyścigów na ćwierć mili, w związku z czym mocną stroną muscle cars był sprint, słabą – zakręty. Tak było z górą 50 lat p.e.e. (przed erą elektromobilności). Jak jest dziś?
Dziś muscle cars nie mają się świetnie nawet w USA. W Europie nie miały się świetnie nigdy. Tu w autach sportowych znacznie wyżej ceniono precyzję prowadzenia, twierdząc, że dla szybkich samochodów są długie proste, a dla szybkich kierowców – zakręty. Być może to jeden (obok braku długich prostych) z powodów, dla których tego typu samochody w Europie rzadko pojawiały się w oficjalnej sprzedaży. A niewielkie serie nowych lub zabytkowych przedstawicieli tego gatunku były traktowane jako ekskluzywna ciekawostka dla zamożniejszej części motospołeczeństwa. Tymczasem Ford postanowił to zmienić i wprowadził w oficjalny europejski (i rzecz jasna Polski) obieg Mustanga. Teraz zmienia to jeszcze bardziej, pchając w ramiona Polaków kolejną wersję swojego konia – Macha 1.

Już o samym Mustangu trudno opowiadać bez historycznych wycieczek. Opowieść o Machu 1 jest wręcz niemożliwa do przekazania bez spojrzenia wstecz.
Mustang Mach 1 pierwszej generacji zadebiutował w 1969 r. Powstał dzięki podrasowaniu Mustanga GT, a nazwą nawiązywał do kojarzonej z samolotami ponaddźwiękowymi liczby Macha. Dysponował mocniejszymi silnikami V8, wyczynowym zawieszeniem i możliwościami personalizacji stylistycznej. Ustanowił niemal 300 rekordów prędkości i wytrzymałości na słonym jeziorze Bonneville. A zespoły wyścigowe startujące tym modelem zdobyły mistrzostwo w klasyfikacji producentów amerykańskiego klubu SCCA w 1969 i 1970 r. Nowe lub aktualizowane wersje Macha 1 pojawiały się w roku 1971, 1974 i w 2003. Od 1969 r. na świat przyszło ponad 300 tys. sztuk „ponaddźwiękowca”. Choć były szybkie, mocne i wymagające, europejscy klienci nie mieli o nich najlepszego zdania. Opinia zazwyczaj sprowadzała się do stwierdzenia: Mustangi nie skręcają. Mach 1 ma zadać kłam tej opinii.
Nie dla psa kiełbasa
O ile dla nas, Europejczyków, auto sportowe to przede wszystkim precyzja prowadzenia, o tyle dla Amerykanów już niekoniecznie. Zatem Ford uszył Mustanga pod nasze oczekiwania. Oznacza to, że prowadzi się dobrze już nie tylko na prostej. W ten sposób uniknięto sytuacji, kiedy rozochocony zakupem Europejczyk kończy rozochocenie na pierwszym drzewie, bo myślał, że jedzie samochodem sportowym w swoim, a nie amerykańskim rozumieniu. Nowy Mustang został przyjęty z otwartymi garażami i dobrymi opiniami. Teraz Ford idzie krok dalej. I mówi: Mach 1 to najlepiej prowadzący się Mustang. Wypada sprawdzić.

Zanim wsiądę za kółko, kilka informacji o tym, czym się Mach 1 wyróżnia. Poza zmianami stylistycznymi nawiązującymi do historii są i te, które uprawdopodobniają wersję Forda (że to najlepiej prowadzący się Mustang). Pod maską wolnossące 5-litrowe aluminiowe V8 o mocy 460 KM; to tylko o 10 KM więcej niż w GT, ale nie o moc tu idzie. Dzięki szeregowi zmian Ford Mustang Mach 1 ma być bardziej zwinny i stabilny. Zastosowano modyfikacje układu chłodzenia, poprawiono sztywność nadwozia, zamontowano wydajniejsze hamulce i zawieszenie aktywne MagneRide, które zostało specjalnie utwardzone i dostosowane do bardziej wymagającej jazdy. O 22 proc. (w stosunku do Mustanga GT) zwiększona jest też siła docisku aerodynamicznego. Oprogramowanie modułu sterującego silnikiem dostrojono pod kątem efektu skoku mocy, aby sprawić wrażenie, że jest tu turbodoładowanie. Mimo świadomości tych zmian parskam śmiechem na widok miejsca, w którym mam sprawdzić jakość prowadzenia Macha. To kręty jak górska droga i ciasny jak przełącz Stelvio tor Słomczyn.
Zwinna Toyota GR Yaris to może, ale Mustang? Nie dla psa kiełbasa – pomyślałem.

Chwilę potem wrzuciłem jedynkę sześciobiegowej skrzyni manualnej, a Mach 1 zaczął show! Wiecie: nawijanie asfaltu na opony, plucie spalinami z czterech gardzieli na raz i ryk wściekłego V8. Motoryzacyjny heavy metal. No ale to potrafi każdy Mustang. Nie każdy jest jednak tak przewidywalny na zakrętach. Nie każdy potrafi tak skleić jeden zakręt z drugim, by na wyjściu nie postraszyć kierowcy sążnistym nadsterownym tańcem. Kilka ciasnych kółek toru Słomczyn utwierdza mnie w przekonaniu, że ten Mustang został dobrze ujeżdżony. Bryka mniej. W miarę jak zwiększałem prędkość, szybko się przekonałem, że to nadal dzikie zwierzę, jedynie nieco ugładzone kindersztubą. Podsumowanie jazdy na torze? Jest świetnie. Jak na Mustanga, nie jak na auto sportowe. I to doskonała wiadomość. Jest świetnie również jak na cenę. Za sprawniejsze na torze auta o porównywalnej mocy przyjdzie zapłacić sporo więcej.
Gen mesteño
Ford Mustang Mach 1 pozostał autem charyzmatycznym i charakternym. Dodanie mu sztywności czy dopracowanie zawieszenia nie odarło go z istoty jego istnienia. Warto? Powiem tak… musisz pamiętać, że z Mustangiem jest jak z Nowym Jorkiem. Albo miłość, albo nienawiść. Trudno o stany pośrednie. Musisz być przygotowany na to, że to nie ty komuś, ale Mustang tobie skopie cztery litery. Wolnossący silnik V8 w Mustangu jest wspaniały. Podczas uruchamiania głośnym i rasowym bulgotem daje do zrozumienia, że nie ma z nim żartów. Po wciśnięciu gazu trzęsie się całe nadwozie. Kierowca odczuwa Mustanga każdym zmysłem. Niczym jeździec swojego rumaka. Słowo!
Szybka jazda Machem 1 to nadal nieustanne oscylowanie między nadsterownością i podsterownością i chociaż obie są pilnowane przez rzesze systemów, to on jak kot zawsze znajdzie sposób, by się wymknąć. Z Mustangiem jest jak z kotem również dlatego, że choć myślisz, że jesteś jego właścicielem, to w praktyce jesteś jedynie nalewaczem benzyny. I to na zawołanie. Wszystko to czyni z Mustanga pojazd wyjątkowy. Ale tylko wtedy, gdy liczysz się z jego charakterem. Bo choć Ford zrobił wiele, by nauczyć go manier, wytresować, ujarzmić, to nie da się tego zrobić do końca. To jak z trzymaniem dzikiego zwierzęcia w domu. Prędzej czy później zew natury da o sobie znać. Jeśli wówczas się okaże, że nie masz cojones, to biada. Poniesie. Myślę, że właśnie za to część z nas już kocha Mustangi i za chwilę pokocha Macha 1.
Tak na marginesie: wiesz, dlaczego Mustang nazywa się mustang? Od konia z USA, to jasne. Ale dlaczego koń się tak nazywa? Otóż mustangi to rasa. Zdziczała. Wywodząca się od koni przywiezionych do obu Ameryk w XVI w. przez hiszpańskich konkwistadorów. Po prostu część rumaków wybrała wolność i za oceanem prysnęła, tworząc po latach na prerii wtórnie zdziczałe towarzystwo. Słowo mustang pochodzi od hiszpańskiego mesteño, co oznacza „bez właściciela”. Pamiętaj o tym, przekręcając kluczyk swojego nowego Forda Mustanga. Mimo ogromnej pracy inżynierów, którzy zbudowali Macha 1, wtórnie zdziczały gen wciąż w nim tkwi. Jest to też powód do smutku. Właśnie mnie dopadł.

Taki mus
To nie pożegnanie jest najgorsze, to raczej pustka, którą odczuwamy bezpośrednio po nim. W moim przypadku słowo „pustka” możemy zastąpić słowem „cisza”. Auta elektryczne to przyszłość, czy tego chcemy czy nie. Taki mus klimatyczny. Przypuszczam więc, że Mustang Mach 1 to jeden z ostatnich przedstawicieli gatunku. Patrzę na niego trochę jak pod koniec XIX w. Amerykanie patrzyli na bizony. Próbuję się pożegnać, przyzwyczaić do świata bez niego. Na horyzoncie widać metę dla aut zasilanych paliwami płynnymi, w tym dla Macha 1. Rozumiem zmiany i nawet popieram, ale będę tęsknił. To pewnie ta sama tęsknota, która dopadała jeźdźców, gdy konie z ulic były wypierane przez samochody. Poczciwe zwierzę, ma duszę! Nie to, co ta metalowa maszyna! – pewne tak było. Dziś duszy upatrujemy w V8, a bezduszności w bateriach. Pozostaje mieć nadzieję, że tak jak Ford Mustang doskonale przeniósł charakter mesteño do motoryzacji, tak elektryczny Mustang Mach-e będzie koniem wśród aut na prąd.