Indeks Baltic Dry mierzy ceny transportu surowców na morskich trasach całego świata. W przypadku tego indeksu, w odróżnieniu od większości, nie ma miejsca na manipulacje (prostota i odzwierciedlanie rzeczywistych frachtów), rewizje (dzienne odczyty na bieżąco) i spekulacje (nie ma instrumentu pochodnego). Dlatego całkiem dobrze sprawdza się w prognozowaniu przyszłości na rynkach finansowych i w realnej gospodarce, wyprzedzając tendencje na rynkach dóbr przetworzonych.

Wskaźnik spadł już do 784 punktów. W październiku ubiegłego roku przekraczał 2000, a w 2010 były okresy, gdy liczył ponad 4000. Jeszcze niedawno analitycy Saxo Banku, w swoich szokujących prognozach na 2012, mówili o wzroście indeksu Baltic Dry o 100 proc. Tymczasem jest na zupełnie inaczej. Czy to fatalna wróżba dla całej światowej gospodarki – realnej i giełdowej?
Otuchy dodaje Ed Yardeni, ekonomista i bloger. Według niego, to nie zjawisko makro-, ale mikroekonomiczne. Dopiero teraz na rynek trafiają bowiem duże frachtowce zamówione w okresie, gdy Baltic Dry był rekordowo wysoko. W rezultacie na rynku jest nadpodaż powierzchni ładunkowej na statkach, co dołuje ceny transportu.