Motywowanie Nagroda od firmy ma inną wartość niż prywatny wyjazd
Wyjazdowe szkolenia, konferencje, integracje… Brr, jaka nuda! Chyba że chodzi o incentive travel.
Kto nie marzy o korporacyjnym wyjeździe, którego celem jest coś więcej niż tylko liźnięcie fachowej wiedzy czy usprawnienie komunikacji w zespole? Setki kilometrów od Polski, w jakimś egzotycznym zakątku, czeka na pracowników przygoda.
Sprzedawcy z polskiego oddziału Electroluksa odwiedzili zamkniętą bazę lotniczą koło Los Angeles i latali myśliwcami. Handlowcy Samsunga uczestniczyli w imprezie "American Dream", w ramach której jeździli po Dzikim Zachodzie mustangami cabrio. A Mateuszowi Iwańczukowi, szefowi działu IT w jednym z warszawskich banków, szefowie zafundowali rok temu naukę nurkowania w Morzu Czerwonym. Mówi, że nie zamieniłby tego dwutygodniowego wyjazdu na jeszcze lepszy samochód służbowy, rozszerzony pakiet medyczny czy premię kwartalną.
— Stać mnie na wykupienie zagranicznej wycieczki. Ale zupełnie inną wartość ma atrakcyjna podróż, która jest nagrodą od pracodawcy — podkreśla menedżer.
Przyznaje, że po podróży złapał wiatr w żagle. Jeśli wcześniej pracował za dwóch, to teraz za trzech.
— Może to wdzięczność dla firmy albo świadomość, że zostałem doceniony? A może podświadoma chęć zasłużenia na podobne wyróżnienie w bliskiej przyszłości? — zastanawia się Mateusz Iwańczuk.
Okoliczności przyrody
Gdy słyszymy hasło "incentive travel", oczami wyobraźni widzimy dorzecze Amazonki, Wielki Kanion czy Saharę. Ale — jak podkreśla psycholog biznesu i trener Mirosław Słowikowski — taką turystykę można uprawiać także w Polsce.
— Od budżetu ważniejszy jest scenariusz. Na Syberii czy w Borach Tucholskich — wszędzie można przeżyć przygodę a’la Indiana Jones czy James Bond — twierdzi szkoleniowiec.
A mamy szansę stać się potęgą w dziedzinie wyjazdów motywacyjnych. Tak uważa Sławomir Wróblewski, sekretarz generalny Stowarzyszenia Konferencje i Kongresy w Polsce i członek rady Polskiej Organizacji Turystycznej kadencji 2009-2011.
— Skomplikowane dzieje, bogactwo wydarzeń, mieszanka kulturowa, walory przyrodnicze — to argumenty dla przygotowywania niebanalnych programów incentive w naszym kraju — przekonuje Sławomir Wróblewski.
Z jego obserwacji wynika, że na ten rodzaj turystyki biznesowej stawiają zarówno właściciele czy zarządcy terenów zielonych, rekreacyjnych i obiektów zabytkowych, jak i wielkie aglomeracje miejskie.
Menedżer w zbroi
Niszę na rynku incentive próbuje znaleźć Przemysław Okrój, doradca personalny i członek bractwa rycerskiego. Właśnie przymierza się do założenia agencji turystycznej, która będzie oferowała polskim i zagranicznym firmom zwiedzanie zamków krzyżackich i słynnych pól bitewnych.
— Uczestnicy zobaczą takie miejsca jak Malbork czy Grunwald, nauczą się władać mieczem i jeździć konno. A potem wezmą udział w prawdziwym turnieju rycerskim — rozmarza się Przemysław Okrój.
Czy jego "krzyżackich" planów nie pokrzyżuje spowolnienie gospodarcze? W żadnym razie — odpowiada. I wskazuje, że na Zachodzie niespodziewana ekspansja turystyki motywacyjnej nastąpiła w latach 70., czyli w okresie kryzysu ekonomicznego. Bo w takich imprezach chodzi przecież o wzrost efektywności i podniesienie morale pracowników
Mirosław
Konkel