Tak wysoka wartość indeksu strachu oznacza, że dzienne zmiany S&P500 o ponad 3 proc. są w pełni normalne i oczekiwane przez inwestorów. Co więcej, rynek często przekracza te oczekiwania, w ciągu jednej sesji skacząc od dolnych do górnych widełek ograniczających wahania kursu. Niewidzianą od dawna zmienność obserwujemy również w innych klasach aktywów, takich jak obligacje, dług korporacyjny czy nawet waluty.

Niezwykle szybko znika również płynność. Handel obligacjami rynków wschodzących mocno wyhamował już w pierwszych dniach korekty, a potencjalni kupujący składają bardzo ostrożne oferty. W miniony poniedziałek słaba płynność dotknęła nawet rynki rozwinięte — 30-letnie obligacje Stanów Zjednoczonych umocniły się o prawie 15 proc. w ciągu kilku godzin przy niemal kompletnym braku sprzedających. Następnie w ciągu zaledwie dnia oddały praktycznie cały wzrost przy niewielkim zainteresowaniu ze strony kupujących.
W takich warunkach trudno przyjąć jedną tezę inwestycyjną, a następnie trzymać się jej mimo gigantycznych wahań kursów. Reżim panujący w ostatnich latach na rynkach rozwiniętych przyzwyczaił nas, że 5-procentowa korekta to okazja, która nie będzie trwała długo. Obecna sytuacja jest inna, a kierunek trendu rynkowego nie jest tak jednoznaczny. Z jednej strony mamy rządy Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, które przy współpracy z bankami centralnymi próbują ograniczać ekonomiczne skutki pandemii. Z drugiej zaś równie ważne są działania ograniczające zasięg wirusa (kwarantanny) oraz zapewnienie odpowiedniego leczenia. W tych kwestiach kraje azjatyckie działały zdecydowanie szybciej i bardziej skutecznie niż Zachód. Nadal nie jest jasne, które podejście okaże się lepsze dla rynków — jednak z całą pewnością w następnych tygodniach czeka nas dużo zmienności.