Banki zapłacą za franki

Bartek GodusławskiBartek Godusławski
opublikowano: 2015-10-26 22:00

Porozumienie między bankami a kredytobiorcami będzie trudne. Dlatego problem trzeba rozwiązać ustawowo, a sektor finansowy powinien wziąć na siebie większy ciężar – uważa Zdzisław Sokal, doradca prezydenta

„Puls Biznesu”: Co jest dziś na liście priorytetów gospodarczych prezydenta?

PREZYDENT DAJE SŁOWO:
PREZYDENT DAJE SŁOWO:
Zdzisław Sokal, doradca prezydenta ds. gospodarczych, zapewnia, że Andrzej Duda zrealizuje wyborcze obietnice i nowy Sejm może się spodziewać ustawy obniżającej wiek emerytalny, podniesienia kwoty wolnej od podatku i rozwiązania problemu kredytów walutowych.
Grzegorz Kawecki

Zdzisław Sokal, doradca prezydenta: Przede wszystkim — realizacja obietnic wyborczych. Mam tu na myśli złożony już projekt ustawy obniżającej wiek emerytalny. Prezydent jest bardzo rozczarowany tym, że Sejm nie podjął prac z nim związanych. Z obawy o taki sam los nie złożył w parlamencie projektu ustawy podwyższającej kwotę wolną od podatku do 8 tys. zł. Na pewno złoży ją jednak po wyborach, podobnie jak projekt ustawy o obniżeniu wieku emerytalnego. Oczywiście możliwe są dyskusje na temat jego modyfikacji.

W ostatnich miesiącach wraca problem kredytów walutowych. Wciąż nie ma systemowego rozwiązania sprawy kredytów frankowych. Czy w kancelarii prezydenta jest pomysł na to, jak się z tym zmierzyć?

Kredyty mieszkaniowe w walutach to kwestia stabilności finansowej. Udział kredytów frankowych w całym portfelu kredytów mieszkaniowych sektora bankowego to około 35 proc. Kiedy zaczynałem pracę w banku centralnym w 2007 r., było to około 75 proc. Zrobiono więc dużo, żeby to zjawisko ograniczyć. W krótkim okresie dla banków nie ma ryzyka systemowego. Natomiast jest też społeczny punkt widzenia. Mamy w Polsce około 580 tys. kredytów frankowych i w tej grupie są kredytobiorcy o różnym profilu. Duża część z nich nie zechce żadnego wsparcia czy przewalutowania. Problem dotyczy około 20 proc. kredytobiorców. Prezydent będzie robił wszystko, żeby zrealizować swoje obietnice. W kancelarii odbyło się wiele spotkań z udziałem zainteresowanych stron. Były to oddzielne spotkania z bankami i kredytobiorcami, doszło nawet do wspólnego spotkania obu stron. Najlepiej, żeby problem sam się rozwiązał dzięki mechanizmom rynkowym, co jednak w krótkim czasie nie jest możliwe. Mało prawdopodobne jest również, aby banki z własnej woli wystąpiły z jakąś wyjątkowo korzystną propozycją dla klientów. Zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej nadzór finansowy będzie wkrótce wymuszał zmiany wymogów kapitałowych poprzez wdrażanie nowych buforów kapitałowych i bankom nie będzie się opłacało trzymać w swoich bilansach ryzyka kursowego kredytów walutowych. Tworzymy warunki do dialogu i porozumienia stron, ale widać, że to będzie trudne. Prawdopodobnie musi powstać jakiś akt prawny w formule ustawy, który te kwestie jednoznacznie ureguluje. Właściwy zespół już nad tym pracuje.

Kto, pana zdaniem, powinien wziąć na siebie większy ciężar rozwiązania problemu frankowego?

Podejście banków i kredytobiorców jest oczywiście bardzo różne. Myślę, że trzeba będzie użyć pewnego elementu przymusu prawnego. Dialog pod patronatem prezydenta powinien skłonić obie strony do zrozumienia swoich racji. Nie może być tak, że jedna strona nie weźmie na siebie żadnych kosztów czy ryzyka związanego z przewalutowaniem kredytów. Pamiętać należy również o kredytobiorcach, którzy wzięli kredyty w złotych, a też mogą mieć problemy z ich spłatą. Wydaje mi się jednak, że dzisiaj większy ciężar powinny wziąć na siebie banki, które takich kredytów udzielały.

Jak pan ocenia kondycję naszego systemu bankowego?

Niewątpliwie sektor bankowy w Polsce jest stabilny i dobrze skapitalizowany. W krótkim okresie nie ma większego ryzyka, które mogłoby sprawić negatywną niespodziankę. Jednak jeśli spojrzymy szerzej, to na świecie widzimy spadek rentowności i zysków sektora bankowego. Ponadto rosną wymogi kapitałowe związane z Bazyleą III i CRD IV. Obciążenia dla banków są coraz większe, a nadzorcy są coraz bardziej wymagający. Ostatnie lata pokazały zaś, że ten nadzór nie był najlepszy, u nas jednak wydaje się, że nadzór był solidny. Warto też przypomnieć, że prezydent podpisał niedawno ustawę o nadzorze makroostrożnościowym, co spowodowało opóźnione spełnienie unijnego obowiązku powołania do życia Rady ds. Ryzyka Systemowego. Dzisiaj tę funkcję pełni Komitet Stabilności Finansowej (KSF), który dostał nowe, silne narzędzia do ręki. Do tej pory mógł jedynie wymieniać informacje o sytuacji w sektorze i wydawać niewiążące komunikaty. Teraz będzie miał prawo do wydawania rekomendacji, zaleceń i — co najważniejsze — będzie ustanawiał bufory kapitałowe bankom. KSF będzie miał duży wpływ na wzrost gospodarczy, bo dzięki swoim instrumentom będzie bezpośrednio wpływał na wielkość akcji kredytowej. To się nie kłóci z rolą Komisji Nadzoru Finansowego, która będzie miała dalej charakter nadzoru mikroostrożnościowego.

Był pan członkiem zarządu NBP, obserwował od środka politykę monetarną. Czy dzisiaj, biorąc pod uwagę ponad 3-procentowe tempo wzrostu PKB, ale wciąż utrzymującą się deflację, powinniśmy jeszcze myśleć o obniżkach stóp procentowych?

3,5 proc. wzrostu gospodarczego nie jest na pewno na miarę naszych oczekiwań. Dlatego rodzi się pytanie, czy wykorzystaliśmy wszystkie możliwości, żeby dynamika była wyższa. Polska i kraje Europy Środkowej korzystały przez ostatnie lata z dobrodziejstwa konserwatywnego charakteru sektora finansowego. Byliśmy rynkami zachowawczymi, gdzie nie było nowoczesnych, ryzykownych instrumentów finansowych, dlatego nie dotknęły nas takie kryzysy jak w USA czy strefie euro. Pewne okazje wzrostowe trzeba było wykorzystywać, a dogonienie Zachodu przy tempie wzrostu poniżej 3 proc. jest niemal niemożliwe. Jestem za tym, żeby aktywizować wszystkie możliwości do przyspieszenia rozwoju gospodarki.

Podstawowym mandatem NBP jest dbanie o stabilność pieniądza. Czy warto zastanowić się nad zmianą tej roli i bardziej skupić na wspieraniu wzrostu?

To jest kwestia systemowa. Ustawa o NBP w obecnym brzmieniu zmusza bank centralny do dbania o poziom inflacji, a wspieraniewzrostu gospodarczego przez bank centralny jest na drugim planie i możliwe pod warunkiem zrealizowania celu inflacyjnego. Taki jest standard europejskich banków centralnych. Jednak to, co się dzieje w świecie, i zmiana sytuacji ekonomicznej dowodzą, że banki sięgają po niestandardowe instrumenty, takie jak ujemne stopy procentowe czy luzowanie ilościowe. Kiedyś banki centralne były pożyczkodawcami ostatniej szansy, a dzisiaj w praktyce są pożyczkodawcami pierwszej szansy.

Bankowość centralna się zmienia, a władze monetarne stają się istotnym elementem kreującym wzrost gospodarczy i coraz częściej przejmują mandat związany z utrzymaniem bezpieczeństwa finansowego. Kraje takie jak Polska powinny pełnić jednak konserwatywną politykę pieniężną, skupioną na dotychczasowych celach.

Nie znaczy to, że nie powinniśmy dyskutować nad zmianą mandatu banku centralnego w przyszłości. Dzisiaj nie jest to najpilniejsza potrzeba. Warto natomiast, żeby dziś i jutro Ministerstwo Finansów i NBP współpracowały ze sobą na zasadzie policy mix, przy zachowaniu niezależności banku centralnego. Jest to niezbędny element, dający możliwość zrównoważonego, optymalnego wzrostu gospodarczego Polski.

Podejście banków i kredytobiorców jest oczywiście bardzo różne. Myślę, że trzeba będzie użyć pewnego elementu przymusu prawnego. Dialog pod patronatem prezydenta powinien skłonić obie strony do zrozumienia swoich racji. Nie może być tak, że jedna strona nie weźmie na siebie żadnych kosztów czy ryzyka związanego z przewalutowaniem kredytów.

Bankowiec w kancelarii
Zdzisław Sokal, zanim został doradcą prezydenta ds. gospodarczych i jego reprezentantem w KNF, przez lata był związany z sektorem finansowym. Był m.in. wiceprezesem PKO BP w latach 2006-07. Stamtąd przeniósł się do zarządu NBP, gdzie odpowiadał za rachunkowość, stabilność finansową, informatykę i bezpieczeństwo. Kierował procesem wydzielenia nadzoru bankowego z NBP i przeniesienia go do KNF.