Branża włókiennicza przeżywa stagnację. Na krajowym rynku jest ciasno, a eksporterom przeszkadza mocny złoty.
Branża odzieżowa w Polsce jest rozdrobniona. Na rynku, którego wartość szacuje się na kilkanaście miliardów złotych, działa ponad 40 tys. podmiotów zatrudniających prawie 200 tys. osób. Na palcach jednej ręki można policzyć firmy produkcyjne zatrudniające ponad 100 osób. 90 proc. przedsiębiorstw jest w rękach prywatnych.
— Koncentracja rynku raczej nam nie grozi. Małe firmy nie chcą się konsolidować, a tych, które mają znaczący udział w rynku, jest niewiele — tłumaczy Elżbieta Sankowska, dyrektor Zakładów Przemysłu Odzieżowego Warmia w Kętrzynie.
Bez perspektyw?
Papierkiem lakmusowym kondycji branży włókienniczej są poznańskie targi. Kilkanaście lat temu w 2-3 halach wystawiało się tam kilka tysięcy firm. Przez ostatnie trzy lata targi w ogóle się nie odbyły, a w tym roku swoje wyroby pokaże zaledwie kilkadziesiąt podmiotów. Przyczyna? Niektórych firm nie stać na udział, inne zniknęły z rynku, jeszcze inne kontraktują w odmienny sposób.
— Katastrofę przeżyliśmy na początku lat 90., kiedy zamykano kilkadziesiąt zakładów odzieżowych rocznie. Teraz branża jest stanie stagnacji. Polskie firmy dzielą się na dwie kategorie. Jedne usiłują się rozwijać, inne za wszelką cenę próbują przetrwać. Tych ostatnich jest zdecydowanie więcej — zauważa Elżbieta Sankowska.
Eksperci są w stanie podać wiele przyczyn takiego stanu rzeczy.
— Wbrew powszechnemu przekonaniu problemem branży włókienniczej jest nie tyle tani import z Chin, ile mocny złoty, który czyni eksport mało opłacalnym. Nasi producenci mają odbiorców za granicą, dysponują zaawansowaną technologią, ale nie radzą sobie, gdy złoty jest zbyt mocny — podkreśla Jerzy Garczyński, wiceprezes Polskiej Izby Odzieżowo-Tekstylnej.
Zdaniem Elżbiety Sankowskiej, dla firm, które eksportują i importują, optymalnym kursem euro jest 4,10-4,20.
Jerzy Garczyński ubolewa zaś nad małym prestiżem przemysłu lekkiego w Polsce.
— Coraz mniej osób chce się uczyć tego zawodu. Od kilku lat ograniczane jest szkolenie zawodowe oraz gwałtownie maleje rekrutacja na studia inżynierskie, na szczęście nie obserwujemy na razie masowej emigracji pracowników — zaznacza Jerzy Garczyński.
Przedsiębiorcy podkreślają, że nie czują żadnego wsparcia polityków. Życzenia branży odzieżowo-tekstylnej są podobne jak przedstawicieli innych branż: niższe podatki, mniejsze koszty pracy, stabilne przepisy. I elastyczne prawo pracy.
— Produkcja w przemyśle odzieżowym charakteryzuje się dwoma okresami intensywnej pracy w ciągu roku, kiedy można zatrudnić większą liczbę pracowników. Potrzebne są przepisy, które to umożliwią bez negatywnych skutków dla pracodawcy — twierdzi Jerzy Garczyński.
Słaba kondycja finansowa branży utrudnia staranie się o kredyty bankowe, gdyż ratingi branżowe są bardzo niskie. Przyczyną kryzysu branży są także ceny, które od dłuższego czasu nie rosną. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w ostatnich latach wzrosły ceny wszystkich grup towarów, poza butami i odzieżą. Wpływ na to ma m.in. ogromny import z Chin.
Zdaniem specjalistów, Polacy oszczędzają na odzieży. Kupują jej mniej i taniej, zmienia się styl zakupów. Coraz częściej robimy je w centrach handlowych, a te preferują marki zachodnie.
— Polskim producentom trudno znaleźć miejsce na rodzimym rynku. Powód? Mamy utrudniony dostęp do centrów handlowych, które w wyborze producentów nie kierują się tylko kryteriami ekonomicznymi. Dlatego staramy się sprzedawać w sieciach, które działają poza centrami handlowymi — tłumaczy Elżbieta Sankowska.
Odzież lubi ludzkie ręce
Rozbudowa sieci detalicznej jest głównym zadaniem polskich producentów w opinii Jerzego Garczyńskiego.
— Tak postąpiła m.in. Vistula z Wólczanką, Bytom, Solar z Poznania czy rybnicki Getex. Maleje znaczenie małych sklepów, dlatego należy wchodzić do centrów handlowych, samodzielnie albo w grupie przedsiębiorstw — wyjaśnia Jerzy Garczyński.
Szansą na konkurowanie z tanią produkcja azjatycką jest automatyzacja procesu szycia, która zmniejszyłaby wpływ kosztów pracy na cenę produktu.
— Automatyzacja jest możliwa tam, gdzie w procesie produkcji występuje duża powtarzalność. Tymczasem w dzisiejszym przemyśle odzieżowym produkuje się krótkie serie. Dlatego zastąpienie szwaczek maszynami jest częściowo możliwe, szczególnie przy produkcji spodni i marynarek — twierdzi Elżbieta Sankowska.
Większość ekspertów jest zgodna, że polscy producenci powinni konkurować jakością a nie ceną.
— Mamy dobre tradycje, dobrych projektantów i uznaną markę. Żal byłoby to zaprzepaścić. Musimy stawiać na pomysł i świetne wykonanie. Trzeba zachować polskie marki, do których rodacy mają zaufanie — wyjaśnia Elżbieta Sankowska.
Jej zdaniem, handel z Chinami będzie się nadal rozwijał.
— A Chiny stanowią zagrożenie dla miejsc pracy w Polsce. Niektóre firmy importują stamtąd 90, a nawet 100 proc. sprzedawanych towarów — podkreśla Elżbieta Sankowska.