Europa nie może pozbywać się fabryk

Materiał partnera strony
opublikowano: 2015-05-08 00:00

Andrzej Balcerek, prezes i dyrektor generalny Grupy Górażdże, mówi o środowisku, równowadze, reindustrializacji Unii, rozwoju polskiego przemysłu. I istotnej zmianie w zarządzie firmy…

Podczas tegorocznego Europejskiego Kongresu Gospodarczego mówił pan, że bez reindustrializacji będziemy zieloną wyspą bezrobotnych. My to znaczy Europa czy Polska? Andrzej Balcerek, prezes i dyrektor generalny Grupy Górażdże: Miałem tu na myśli Unię Europejską jako całość. Unia zbyt restrykcyjnie, wręcz ideologicznie, podchodzi do regulacji chroniących środowisko i wszystkich zagadnień związanych z redukcją emisji gazów cieplarnianych. Te ograniczenia mają wpływ na cały przemysł i energetykę, nie tylko na branżę cementową. Przecież jeżeli celem ma być ograniczenie emisji gazów cieplarnianych na świecie, to wyrzucanie przemysłu poza obszar Unii, w miejsce, gdzie wymogi są niższe, da efekt odwrotny. Przemysł ma zaledwie 16-procentowy udział w PKB w skali Unii Europejskiej. Polska wygląda na tym tle nieco lepiej, ponieważ jest to 20 proc. Dlatego po ostatnim kryzysie mówi się o reindustrializacji Unii w kontekście wzrostu gospodarczego i tworzenia nowych miejsc pracy. Gospodarka Europy będzie silna i konkurencyjna, jeśli w zrównoważony sposób będzie oparta także na działalności wytwórczej.

Unia zakłada, że osiągnie 20 proc. PKB z działalności wytwórczej w 2020 r. Czy to możliwe do osiągnięcia?

Tak, pod warunkiem że urzędnicy pogodzą się z tym, że przemysłowi wytwórczemu musi towarzyszyć działalność fabryk i nie da się tego uniknąć. Tyle że dzisiejsze fabryki nie oznaczają zanieczyszczeń i brudu. Technologie są bardzo zaawansowane, Europa może być zielona i równolegle prowadzić działalność wytwórczą. Dlatego uważam, że te 20 proc. to i tak cel mało ambitny.

Jak na tym tle wygląda Polska?

Statystycznie lepiej, choć w ostatnich latach nie dbaliśmy odpowiednio o przemysł. Owszem, dużo się dziś o tym mówi, ale w sferze działań wygląda to tak, że decyzje urzędników wydawane są opieszale. Polska stała się powiatowa — regulacje prawne dają lokalnym władzom duże uprawnienia do wydawania pozwoleń. Urzędnicy powiatowi w różny sposób interpretują przepisy, często na niekorzyść przedsiębiorców, co hamuje rozwój inwestycji. Jeśli stawiamy sobie za cel reindustrializację Polski, trzeba to zmienić. Wydaje się, że wszyscy się z tym zgadzamy. O reindustrializacji jednym głosem mówią prezydent, rząd i biznes.

Mówi pan, że lepiej jest trzymać przemysł w Europie, pod kontrolą, zamiast eksportować go tam, gdzie normy są o wiele niższe lub ich w ogóle nie ma. Czy to się opłaca?

Oczywiście. Europejskie fabryki stali czy cementu mają najniższe wskaźniki emisji gazów cieplarnianych na jednostkę produkcji w skali globalnej. Zmniejszając produkcję w tych nowoczesnych fabrykach, Europa nadal będzie tracić miejsca pracy, a cement przyjedzie do nas z krajów leżących na obrzeżach Europy lub Afryki Północnej, gdzie emituje się dwukrotnie więcej CO 2 na 1 tonę cementu niż w sercu UE. Dlatego cieszę się, że europejska polityka klimatyczno-energetyczna tworzy takie narzędzia jak „carbon leakage”, kontrolujące ucieczkę emisji do krajów, w których przemysł nie jest poddany ograniczeniom. To jest absolutnie niezbędne, jeśli zależy nam na silnej gospodarce europejskiej, jak i na klimacie całej planety.

Jak może się zmieniać polski przemysł, by sprostać coraz większym wymaganiom środowiskowym, jednocześnie zwiększając produkcję?

Tu konieczne są inwestycje w najnowsze technologie. Proszę zwrócić uwagę na branżę cementową. Ograniczamy emisję tam, gdzie jest to możliwe, m.in. używając paliw alternatywnych — ogromnej ilości biomasy, odpadów komunalnych, które mogą być u nas spalane, i ograniczając jednocześnie zużycie węgla. Mamy najlepsze piece, spełniamy najwyższe światowe wymogi. Tak możemy sprzątać Polskę. Górażdże zużywa energię pozyskaną w ponad 50 proc. z paliw alternatywnych. Naszym celem jest 80 proc. I to jest ten kierunek. Podobnie jest w energetyce. Przykład to Elektrownia Opole, do rozbudowy której dostarczamy materiały. Tam buduje się nowe bloki, by elektrownia była bardziej efektywna przy mniejszej emisji.

Pana branża zmaga się także z wysokimi cenami energii, perspektywą wzrostu kosztów związaną z ograniczeniami klimatycznymi, ogromną konkurencją, szczególnie w przypadku produkcji betonu i kruszyw. Co jest największym zagrożeniem?

Koszty energii oraz akcyza i inne opłaty, które należą do najwyższych w Europie, są rzeczywiście ogromnym problemem. Opłaty związane z limitami CO 2, których wysokości dziś nie jesteśmy w stanie przewidzieć, również. Na to wszystko jednak nakłada się postępujący od kilku lat spadek marż, właśnie szczególnie w przypadku produkcji betonu i kruszyw, ale dotyka to również produkcji cementu. Zatrzymanie tego trendu i odwrócenie go jest obecnie największym wyzwaniem branży. W przeciwnym wypadku nie tylko nie będziemy w stanie inwestować w najnowsze technologie, ale również wytwarzać wysokiej jakości produktów.

Co będzie z popytem? W prognozach dla gospodarki i budownictwa infrastrukturalnego widać ostrożny optymizm. Czy mamy szansę przeżyć kiedyś podobny boom, jak przed EURO 2012?

Dzisiejsze fabryki nie oznaczają zanieczyszczeń i brudu. Technologie są bardzo zaawansowane, Europa może być zielona i równolegle prowadzić działalność wytwórczą.

Liczę na wzrost inwestycji, ale jestem ostrożnym optymistą. Mam nadzieję, że nowa perspektywa unijna pobudzi rozwój infrastruktury, a tego nie da się zrobić bez materiałów budowlanych, co z kolei spowoduje mniejszy nacisk na spadek cen. Na ile będzie to mocne odbicie? O tym ostatecznie zdecyduje rynek. Osobiście zamiast wielkiego boomu, który prowadzi do mocnych wahań koniunktury, wolałbym, by przez kilka lat utrzymywał się stabilny wzrost PKB po 3-5 proc. Pewnie jednak będzie inaczej. Ten rok niespecjalnie będzie się różnił od poprzedniego, ale w kolejnych latach, tj. 2016-17, możemy spodziewać się ilości zbliżonych do tych w roku 2011, tj. 18-19 mln ton.

Czy branża odrobiła lekcje z tego, co było 4 lata temu, gdy drogi budowano na potęgę, a firmy bankrutowały?

Liczę na to. Widzę już pierwsze sygnały, że w przetargach nie liczy się wyłącznie kryterium ceny. Jakość i solidność znaczą coraz więcej.

Będzie się pan przyglądał tym zmianom zza sterów Grupy Górażdże czy może bardziej jako doradca? W tym roku obchodzi pan jubileusz czterdziestoleciapracy w Górażdżach, z czego aż 24 lata spędził pan na stanowisku kierowniczym…

Czas oddać stery komuś innemu. Z końcem września przestanę pełnić funkcję prezesa i dyrektora generalnego. Nie rozstaję się z branżą, przechodzę do rady nadzorczej. To naturalna droga od działania operacyjnego do nadzoru. Grupa może nadal korzystać z mojego doświadczenia.

Czyli ewolucja, a nie rewolucja?

Zmiana jest co prawda duża, ale przygotowywaliśmy się do tego. Ster po mnie przejmie pan Ernest Jelito. Był już kiedyś dyrektorem generalnym Górażdzy, gdy ja jako prezes koncentrowałem się na rozwoju działalności na rynkach wschodnich. Ernest Jelito ostatnie lata spędził jako dyrektor techniczny w Grupie HeidelbergCement. Firma przejdzie w bardzo dobre ręce.

Czy przemysł będzie miał nadal w panu orędownika?

Mam nadzieję, że tak. Jeśli tylko zechce. Jest jeszcze wiele do zrobienia, więc pozostaję do dyspozycji.

A czy pan jest gotowy do zmian?

Tak, choć jeszcze muszę nabrać dystansu, by zobaczyć, jak to jest nie pracować przez 12 godzin na dobę. Mam do nadrobienia sporo zaległości.