Fundusze akumulują akcje przewidując powojenną hossę

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2003-03-03 00:00

Z Ameryki

Wojna wybuchnie w połowie marca. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości to czwartkowy wywiad George’a W. Busha dla „USA Today” powinien pozbawić go złudzeń.

Tydzień zakończył się nieznacznym osunięciem indeksów. Sytuacja w geopolityce zmienia się jak w kalejdoskopie. Można jedynie starać się o ustalenie przybliżonego terminarza. W końcu tygodnia inspektorzy przedstawią oficjalnie swój kolejny raport, ale już wiadomo, co w nim będzie. Najważniejsze jednak, że to nic nie zmieni w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. W kilka dni po raporcie będzie głosowana rezolucja przygotowana przez USA i Wielką Brytanię. Gdyby inspektorzy chcieli przedłużenia procesu kontroli, to rezolucja zostanie odrzucona. Gdyby zwolennicy ataku na Irak zdobyli przewagę, to Rosja może rezolucję zawetować, co już wstępnie zasygnalizowała. Bez względu na losy rezolucji wojna wybuchnie w okolicach połowy marca. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, to czwartkowy wywiad G.W. Busha dla „USA Today” powinien pozbawić go złudzeń. A jeśli jeszcze jakieś pozostały, to piątkowe oświadczenie USA powinno postawić kropkę nad i. Teraz warunkiem zaniechania działań wojennych jest nie tylko rozbrojenie Iraku, ale również usunięcie Saddama Hussajna.

Przejdźmy do danych makro. Wzrosły zamówienia na dobra użytku trwałego, ale to są dane niezwykle zmienne i mało wiarogodne. Zaskakująco mocno spadła sprzedaż nowych domów (najmniej od roku). To może być pierwsza oznaka słabnącego rynku nieruchomości. Na tytuły wielką czcionką zasłużyła informacja o wzroście PKB w IV kwartale o 1,4 proc. PKB wzrósł, bo zwiększały się zapasy w magazynach. Wydatki na uzupełnienie zapasów były największe od 2 lat. Z drugiej strony liczba nowo zarejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu wzrosła do poziomu najwyższego od dwóch miesięcy, a indeks nastrojów konsumentów Uniwersytetu Michigan spadł do poziomu najniższego od 9 lat. Wnioski są proste. Biznes przygotowuje się do ożywienia gospodarki po wojnie , a nastroje są bardzo złe, jak zwykle przed wojną.

Osobny temat to ceny ropy naftowej. W ostatnim tygodniu zbliżyły się znacznie do poziomu z października 1990 roku (przed pierwszą wojną w zatoce) — wtedy osiągnęły szczyt na poziomie 41,15 USD za baryłkę. W przypadku krótkiej wojny ceny spadną, ale sytuacja jest zdecydowania inna, niż w latach dziewięćdziesiątych. Specjaliści oceniają, że w obecną cenę wbudowana jest premia „wojenna” wysokości 2 do 6 USD, ale znaczny spadek zapasów ropy w USA, ciężka zima i zbliżający się sezon letni nie pozwolą spaść cenie poniżej 23 USD w tym roku. Stephen Roach z Morgan Stanley uważa, że nawet, jeśli zostanie zrealizowany ten pozytywny scenariusz, to średnia cena ropy w tym roku wzrośnie ponad 15 proc. (wcześniej prognoza mówiła o 5,2 proc.) znacznie ograniczając wzrost PKB na świecie. To scenariusz optymistyczny. Jeśli druga wojna w zatoce nie będzie przebiegała bezproblemowo, to trudno sobie nawet wyobrazić, jak duży mógłby być wzrost cen ropy, a co za tym idzie wpływ na gospodarkę światową.

Danych makro w tym tygodniu będzie bardzo dużo. Wydatki i przychody Amerykanów w styczniu pokażą czy rzeczywiście, jakby wynikało ze wskaźników nastroju, konsumenci ograniczają wydatki. Rynek może jednak złe dane zlekceważyć, bo nikogo nie zdziwi ograniczenie wydatków po grudniowych świętach i przed wojną. Bardzo ważne będą indeksy ISM pokazujące kierunek ruchu gospodarki zarówno w części produkcyjnej, jak i w usługach. Zamówienia fabryczne nie powinny być niespodzianką po danych o zamówieniach na dobra trwałego użytku. Wydarzeniem, jak co miesiąc, będzie piątkowa publikacja stopy bezrobocia i zmiany zatrudnienia w sektorze pozarolniczym. Tym razem nie powinno być dużych weryfikacji, więc rynek przyjmie te dane poważnie.

Od wielu sesji wolumen pozostaje na niezwykle niskim poziomie. Duże kapitały ciągle stoją z boku. Jasne jest, że na kolejne wydarzenia z geopolityki reagują już jedynie spekulanci. Fundusze czekają, a biznes przygotowuje się do ożywienia gospodarki. Zarządzający wiedzą to, co i ja: wojna jest pewna, a jedyna niewiadoma to decyzja Rady Bezpieczeństwa ONZ. Nie wyobrażam sobie wydarzenia z geopolityki, które zmieniłyby postawy funduszy. Jedynym momentem, w którym może nastąpić duży spadek indeksów z powodu Iraku, jest brak zgody rady na wojnę. Wtedy mogłoby nastąpić ostateczne odebranie akcji ze słabych rąk. Rysują się dwa scenariusze: albo nastąpi wyprzedzenie wyczekiwanej po wojnie hossy, albo zarządzający zacisną zęby i będą czekali na pierwsze doniesienia z frontu. Stawiam na pierwszy scenariusz. Czekam na wyraźny sygnał, że inwestorzy już lekceważą geopolitykę przyjmując za pewnik, że wojna musi wybuchnąć. Uważam, że nadchodzący tydzień może przynieść taki psychologiczny przełom.

Z Polski

Wpływ polityki na polskie rynki finansowe w krótkim terminie, podczas powstawania rządu mniejszościowego, będzie ograniczony. Jednak tworzenie rządu, gdy czeka nas referendum, reforma finansów publicznych i uchwalenie niezwykle trudnego budżetu, jest bardzo ryzykowne.

Słabość rynków europejskich w porównaniu do giełd amerykańskich była zadziwiająca. Oprócz przyczyn czysto fundamentalnych (gospodarka amerykańska jest silniejsza od europejskiej) impulsem do wywołania przeceny był skandal w Ahold (światowy potentat handlu detalicznego). Spółka zawyżała od dwóch lat swoje zyski. Kara była okrutna — spadek kursu o prawie 80 proc. To oczywiście pociągnęło spadki kursów innych detalistów i wywołało obawy, że wystąpi kolejna fala oszustw księgowych. Drugim sektorem odpowiedzialnym za spadki były firmy ubezpieczeniowe, które informowały o znacznym spadku zysku w drugiej połowie roku i o zmniejszaniu dywidend. Powstało sprzężenie zwrotne: spadają kursy akcji, tracą wartość portfele ubezpieczycieli, którzy tworzą rezerwy i zmniejszają dywidendy, spadają kursy ubezpieczycieli pogłębiając spadki na giełdach i koło się zamyka. Jeszcze nie są zmuszone likwidować pozycji w portfelach, ale jeśli współczynniki zabezpieczenia je do tego zmuszą to może rozpocząć się prawdziwy dramat. Trzeba jednak pamiętać, że obecna słabość rynków europejskich wywoła w razie zwrotu bardziej dynamiczne zwyżki, niż na rynkach amerykańskich.

Popatrzmy na dane makro w Europie. W strefie euro najważniejsze indeksy nastroju konsumentów, biznesu oraz ogólnego klimatu panującego w gospodarce lekko spadły. Jednak indeks zaufania biznesu niemieckiego według instytutu Ifo wzrósł do wartości największej od siedmiu miesięcy potwierdzając wcześniejszy, podobny indeks instytutu ZEW. Wynikałoby z tego, że kierownicy życia gospodarczego są pełni optymizmu. Cały świat liczy na to, że po wojnie z Irakiem rozpocznie się boom w gospodarce światowej. Nie potwierdziły się również prognozy mówiące o wyraźnym spadku PKB w IV kwartale. Niewielki spadek jednak nastąpił. Dobre informacje nie znalazły odzwierciedlenia w cenach akcji, co najlepiej pokazuje, jakie w nastroje panowały na giełdach. W momencie poprawy nastrojów te dane makro szybko znajdą przełożenie na wzrost indeksów.

Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe, co nie było żadnym zaskoczeniem i nie wpłynęło na rynek. Utrzymała również nieśmiertelne neutralne nastawienie. Przy okazji z wielkimi fanfarami ogłoszono nową strategię długoterminową. Przywitana została cierpkimi uwagami „lepiej późno niż wcale”, ale została szeroko omówiona w prasie. Ja tego nie zrobię, bo uważam, że ta strategia jest warta tyle, ile papier, na której została wydrukowana. I to bez względu na jej wartość merytoryczną. Po prostu w przyszłym roku skład RPP się zmieni, a nowa rada może mieć zupełnie inną strategię.

Ministerstwo Finansów nieco spuszcza z tonu. Mówi się, że inflacja średnioroczna może spaść w tym roku do 1,7-1,8 proc. Przychody budżetu projektowane były przy założeniu inflacji 2,1 proc. Z tego wniosek, że będą mniejsze. I to, przy założeniu, że nie dotknie nas w pewnej części roku deflacja. Minister Grzegorz Kołodko też zaczyna wyrażać wątpliwości, czy zostanie wykonana prognoza wzrostu PKB o 3,5 proc. A jeśli inflacja i PKB będą mniejsze, niż założono w ustawie budżetowej, to w drugiej połowie roku czeka nas nowelizacja budżetu.

Nie będę omawiał propozycji ministra finansów odnośnie reformy finansów publicznych. Uważam, że idą w dobrym kierunku (oczywiście oprócz wprowadzenia podatku giełdowego). Te propozycje nie są na razie wiążące, mogą się zmienić zarówno w samym ministerstwie, jak i w rządzie, czy Sejmie. Nie wierzę, by nawet 50 proc. projektu zostało zrealizowane i to nie z winy ministerstwa. Ciekawe byłoby na przykład rzeczywiście wykorzystanie części rezerwy rewaluacyjnej jako wkładu własnego przy wykorzystywaniu kapitałów z Unii. Jednak członkowie RPP i NBP już zdążyli się temu sprzeciwić.

Parę słów o polityce. Od piątku możliwy był rozpad koalicji i utworzenie rządu mniejszościowego. Wydawało się, że dyskusje potrwają kilka dni, ale już w sobotę okazało się, że koalicja się rozpadła. Po wyborach byłem zdania, że koalicja z PSL jest bezsensowna. Jednak tworzenie rządu mniejszościowego w roku, w którym czeka nas referendum, reforma finansów publicznych i uchwalenie niezwykle trudnego budżetu jest bardzo ryzykowne. Zapewne w krótkim terminie, podczas powstawania rządu mniejszościowego, wpływ polityki na rynki finansowe będzie ograniczony. Znamienne jest, że mimo negatywnej reakcji rynku walutowego rynek akcji nie zareagował — indeksy nawet rosły. Oczywiście, to może być jakaś pułapka (sprawdzimy już dziś), ale wydaje się, że polskie fundusze szykują się do tego samego, do czego przygotowują się fundusze amerykańskie. Wtedy żadne zawirowania w polityce nie przeszkadzają. Przykładem jest „sprawa Oleksego”, która rozpoczęła hossę.

Już ponad 50 proc. inwestorów na polskim rynku znalazło się w obozie niedźwiedzi. Takie nastroje występują na samym dnie bessy. Koniec spadków jest już blisko. Sporo może zależeć od ostatnich wyników spółek — szczególnie TPSA, Prokomu i PKN oraz wyników skonsolidowanych. Jednak reakcja na dramatyczny wynik BRE Banku może sygnalizować, że nawet złe wyniki są już w cenach. Te wyniki to już ostatnia możliwość do przełamanie wsparć. Jeśli to się niedźwiedziom nie uda, będziemy zachowywali się tak jak rynek amerykański. Nastąpi albo wyprzedzający wojnę wzrost, albo będzie trwał trend boczny w oczekiwaniu na wybicie w USA.