Naucz się Azji, żeby nie błądzić

Sebastian Ogórek
opublikowano: 2006-06-21 00:00

Krążą u nas plotki, że w Chinach oszukują polskich biznesmenów. Najczęściej jednak niepowodzenia wynikają z ich własnych błędów.

Kraj liczący 1,3 mld mieszkańców zachęca do wejścia na tamtejszy rynek. W ostatnich dwóch latach polski eksport do Chin wzrósł aż o 140 proc. Nadal jednak mamy ogromny deficyt we wzajemnych obrotach. W zeszłym roku sprzedaliśmy tam towary za blisko 700 mln dolarów, a chińskich kupiliśmy za 6 mld dolarów.

Szacuje się, że blisko połowa ze sprowadzonych do nas towarów, choć wyprodukowana w Chinach, została kupiona przez polskich przedsiębiorców w Unii Europejskiej. Ta liczba jednak się zmniejsza, bo taniej wychodzi, gdy się kupi bezpośrednio od Chińczyków.

Spam nie biznes

Okazuje się, że na skrzynki e-mailowe polskich przedsiębiorców masowo przychodzą oferty współpracy z zakładami produkcyjnymi w Chinach. Nawet na elektroniczną pocztę „Pulsu Biznesu” — zapewne ze względu na słowo „biznes” — dostajemy propozycje nawiązania współpracy w produkcji trampków, odzieży czy sprzętu AGD.

Takiego spamu lepiej jednak nie traktować poważnie, bo można zostać oszukanym. Zdarzyło się, że Polak zwabiony kontraktem życia po takim przypadkowym elektronicznym kontakcie pojechał dogadywać kontrakt do Chin. Na miejscu proszono go o kilka tysięcy dolarów na przekupienie lokalnych władz. Kiedy jednak przekazał pieniądze, kontrahent bezpowrotnie zniknął.

Jak się dowiadujemy w polskiej ambasadzie, zanotowała ona tylko kilka takich prób. Nieuczciwi handlowcy stanowią margines nierzutujący na środowiska i warunki biznesowe w Chinach. Uspokajają także polscy przedsiębiorcy mieszkający w Państwie Środka.

— Nie spotkałem się z czymś takim — mówi Andrzej Zawadzki-Liang z Centrum Współpracy Gospodarczej China — Poland.

Wskazuje za to na inne przypadki.

— Polscy przedsiębiorcy popełniają w Chinach wiele błędów. Kiedy zaś mają kłopoty, często proszą mnie o pomoc. Moim zdaniem nie tyle Chińczycy oszukują, ile polskie firmy dają się oszukać, idąc w interesach drogą na skróty — uważa Andrzej Zawadzki-Liang.

W biznesie z Chińczykami każdy kontakt i kontrakt trzeba wypracować na miejscu. Najlepiej dzięki firmie konsultingowo-wywiadowczej sprawdzić przedsiębiorstwo czy osobę, z którą chcemy współpracować. Taka firma pomoże również w przygotowaniu odpowiedniej umowy.

Stereotypy mamią

Nie dajmy się też omamić schematom myślowym. Błędny jest na przykład sąd o Chinach jako o państwie, w którym na każdym kroku trzeba wręczać łapówki.

— Nie spotkaliśmy się na rynku chińskim z wyłudzaniem łapówek, choć działamy tam od kilku dobrych lat. Tamtejsze prawo traktuje łapówkarzy bardzo surowo i ludzie się po prostu boją. Rejon, w którym zlecamy produkcję, czyli Szanghaj, tak naprawdę mało ma wspólnego z gospodarką sterowaną. Panują tam w stu procentach reguły wolnego rynku — mówi Dariusz Pachla, wiceprezes zarządu LPP, właściciela marki Reserved, której ubrania szyte są w Chinach.

Nowoczesny i oparty na wolnorynkowych regułach przemysł rozwija się w Chinach w specjalnych strefach ekonomicznych. Jeśli chcemy współpracować z tamtejszymi firmami, to właśnie do tych stref musimy się udać. Na chińskiej prowincji bywa wprawdzie taniej, ale tam rzeczywiście można zostać oszukanym.

— Chiny są bardzo zróżnicowane. W rejonach mniej uprzemysłowionych mogą się pojawiać problemy z lokalną władzą czy biznesmenami. Jednak w rozwój Szanghaju, gdzie mamy biuro handlowe, wpompowano tak wielkie pieniądze, że korupcja stała się marginesem. Inaczej nikt by tam nie inwestował — mówi Dariusz Pachla.

Kolejnym mitem jest bariera językowa. W rejonach uprzemysłowionych chińscy biznesmeni mówią po angielsku lub po niemiecku.