Porażka piłkarzy z Czechami przygnębiła społeczeństwo, ale jej
następstwem nie będzie jakaś narodowa wielka smuta. W sobotę po prostu
pękł balon iluzji, wspólnie pompowany w rzadko spotykanej patriotycznej
zgodzie — od sterników państwa po ostatniego szarego kibica. Na
szczęście we Wrocławiu po meczu biliśmy obiektywnie brawo sympatycznym
Czechom i nikt z trybun nie rzucał się w dół w akcie rozpaczy. Nawiązuję
tym do dramatów z 200-tysięcznego stadionu Maracana po największej
klęsce gospodarzy w dziejach sportu, czyli przegranej 1:2 piłkarzy
Brazylii z Urugwajem w meczu decydującym o mistrzostwie świata 1950. Ale
co tam prehistoria, ledwie miesiąc temu po finale Ligi Mistrzów w
Monachium piłkarze Bayernu ciągle siedzieli w szoku na trawie, gdy ekipa
Chelsea biegała z pucharem…
W sportowym wątku EURO 2012 jednak graliśmy w sobotę naprawdę o wszystko
— i narodowe nadzieje spłonęły na popiół. Przecież wyjście piłkarzy z
grupy było absolutnym celem minimum podczas wielkich, pięcioletnich
przygotowań kraju do mistrzostw. Kosztowne stadiony, lotniska,
autostrady itd. sprzęgły się z samą esencją imprezy, czyli tym, co na
boisku. I żadna to pociecha, że podobnie marnie skończyli gospodarze
dwóch ostatnich wielkich turniejów — czyli Austria i Szwajcaria podczas
EURO 2008, a Republika Południowej Afryki na Mundialu 2010. Notabene
okolicznością dla EURO 2012 fatalną byłoby dołączenie do nas siostrzycy
Ukrainy. Niedoścignionym globalnym wzorcem zintegrowania przygotowań
organizacyjno- -inwestycyjnych ze sportowymi pozostaje Kanada, która
zimową olimpiadę Vancouver 2010 ku własnemu zaskoczeniu zdecydowanie
wygrała medalowo.
Przed EURO 2012 zimne dane już przypominałem, ale w kontekście
straconych złudzeń wypada zrobić to jeszcze raz. Na starcie turnieju
pozycje ekip „grupy marzeń” w rankingu FIFA były następujące: Rosja 13,
Grecja 15, Czechy 27, Polska 62. Nawet przy uwzględnieniu, że ostatnio
nie grywaliśmy o punkty, co dodatkowo dołuje nas o kilka pozycji,
różnica jest porażająca. Tak jak występuje zjawisko strukturalnego
bezrobocia, tak Polskę w sporcie najpopularniejszym na świecie dotyka
strukturalne bezsukcesie. Jest ono niezależne od tego, kto prowadzi
reprezentację, kogo trener Smuda wymieni itd. Ostatnim podrygiem
piłkarzy do wysokich lotów był ćwierćfinał mistrzostw świata 1986, w
którym Brazylia rozstrzelała nas 4:0. Zwracam uwagę, że zdarzyło się to
jeszcze za PRL. Potem tylko srebrny błysk młodzieży na olimpiadzie w
Barcelonie 1992. Generalnie dwie dekady przemian ustrojowych i
gospodarczych oraz ogólnego skoku cywilizacyjnego akurat naszą piłkę
kopaną relatywnie wręcz zdołowały.
Po sobotniej porażce w Polsce atmosfera społeczna wokół turnieju EURO
2012 w naturalny sposób siadła. Oczywiście podczas pozostałych
spotkań grupowych, ćwierćfinałów i półfinału stadiony i strefy kibica
będą pełne, ale to już jednak nie to samo. Systematycznie topnieje
liczba flag przyczepionych do samochodów. Najbardziej zaś przykro, że
stara prawda o Mundialach i EURO głosi, iż taki turniej naprawdę zaczyna
się dopiero od fazy pucharowej, ją się pamięta i po latach do niej
wraca. Niestety, dla nas wszystko skończyło się wcześniej…