W tym tygodniu amerykańskie indeksy odnotowały kolejny już rekord wszech czasów, mimo że pozornie na rynek nie napływały specjalnie silne impulsy. Wręcz przeciwnie, jesteśmy tuż po publikacji dobrego raportu o zatrudnieniu, który teoretycznie może przyspieszyć ograniczenie skupu obligacji. Ile jeszcze potrwa ta hossa?
Jednym z pretekstów dalszych zwyżek było wystąpienie przyszłej szefowej Fedu. Zwyżki zaczęły się jeszcze oczywiście przed tym, zanim Janet Yellen zdążyła otworzyć usta, a także przed publikacją jej wstępnego przemówienia. Tymczasem w tle pojawiło się porównanie obecnej sytuacji na rynkach do… bańki Kompanii Morza Południowego z 1720 r. ze strony nowojorskiego Fedu. Niemal 300 lat temu doszło do wielu machinacji, w wyniku których wspomniana spółka skupiła ogromną część długu rządowego, płacąc w zamian swoimi akcjami. Inwestorzy, wabieni perspektywami wysokich dywidend, chętnie te akcje przejmowali, ku zadowoleniu brytyjskiego rządu, który w ten sposób uniknął, przejściowo, problemu zadłużenia po kosztownej wojnie z Hiszpanią. Jak nietrudno się domyślić, obiecane zyski nigdy się nie pojawiły, a inwestorzy musieli przełknąć ostatecznie ogromne straty, przy okazji wywołując kryzys bankowy. Sama spółka została ostatecznie podtrzymana przy życiu przez Bank Anglii.
Oczywiście nie chodzi o to, aby szukać podobieństw w detalach tamtej i obecnej sytuacji. Kluczowym przekazem jest to, że komunikat ostrzegawczy, raczej dość mocny, pochodzi z nowojorskiego Fedu, prowadzącego bezpośrednie operacje z bankami. Co prawda bank odnosi się do rynku kredytowego (a dokładniej do rynku obligacji nierządowych), ale zasadnicza przyczyna stanu rzeczy na tym rynku jest identyczna jak przyczyna rekordów na Wall Street — niski koszt alternatywny inwestycji o wysokim ryzyku i w związku z tym szukanie zysków poprzez ponoszenie coraz większego ryzyka. Potwierdzają to dane o napływie pieniędzy z gospodarstw domowych do funduszy inwestycyjnych, które dla funduszy akcyjnych w październiku były najwyższe w tym roku, mimo że w poprzednich miesiącach też obserwowaliśmy stałą pozytywną tendencję. Mając do wyboru depozyt oprocentowany na 0,1 proc. przy inflacji na poziomie 1,5 proc., a rynek akcji rosnący w tempie 25 proc., inwestor indywidualny, który klasycznie podąża za stopami zwrotu, wybiera oczywiście akcje.
Podobny proces doprowadził już do niejednego kryzysu i Janet Yellen, która przyznała niedawno, że niedoszacowała ryzyka kredytowego przed 2008 r., powinna być tego świadoma. Nadzieja, iż normalizacja monetarna przebiegnie na rynkach spokojnie, byłaby uzasadniona przy zwyżkach rzędu 10 proc. rocznie. W obecnej sytuacji każdy tydzień przybliża nas do nowego kryzysu.