Polska jest zagłębiem think tanków

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2013-06-11 00:00

Mamy najwięcej niezależnych ekonomicznych „instytutów myśli” w regionie i sześć razy więcej niż Włosi. Tylko rząd nie chce słuchać ich rad

Od początku transformacji gospodarczej Polska dorobiła się w sumie kilkunastu think tanków skoncentrowanych na kwestiach ekonomicznych. Z tej grupy przynajmniej sześć można uznać za rzeczywiście prężnie działające organizacje mające wpływ na debatę publiczną (patrz w ramce obok). Czy to dużo? Wbrew pozorom — całkiem sporo. Zakładanie think tanków jest w Polsce bardziej popularne niż w niektórych krajach zachodnich. Co prawda, daleko nam do Wielkiej Brytanii czy USA, gdzie funkcjonuje kilkadziesiąt think tanków ekonomicznych. Jednak nawet w znacznie większych i bardziej dojrzałych gospodarczo niż Polska Niemczech działa ich zaledwie osiem. We Włoszech jest tylko jedna tego typu organizacja, we Francji siedem. W regionie jesteśmy liderem. Na Węgrzech czy na Ukrainie nie istnieje żaden istotny ekonomiczny think tank, w Czechach tylko jeden, a na Słowacji trzy.

None
None

— Polski ruch tworzenia think tanków ma swoje korzenie w początkach transformacji. Polska była liderem reform wolnorynkowych, dlatego potrzebne było zaplecze intelektualne wyznaczające kierunek tych zmian. To było naturalne środowisko do powstawania think tanków ekonomicznych. Kilka z założonych wtedy organizacji przetrwało do dziś i powstało kilka nowych — mówi prof. Leszek Pawłowicz, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.

Pod względem liczby think tanków bynajmniej nie mamy więc czego się wstydzić w Europie. Nieco gorzej wypadamy pod względem skali ich działalności. Finansowo ciągle raczkujemy. W Polsce średniej wielkości organizacja dysponuje budżetem na poziomie kilkuset tysięcy złotych, a najwięksi zachodni konkurenci obracają milionami euro. Niemiecki Kiel Institute ma roczne obroty około 10 mln EUR (w Niemczech sześć największych instytucji otrzymuje dotację rządową), a belgijski Instytut Bruegla około 4-5 mln EUR przychodów (dokłada się do niego nawet polski budżet). Z tymi instytucjami porównywać może się tylko Centrum Analiz Społeczno- Ekonomicznych CASE (co ciekawe, zakładał ją w 1991 r. wspólnie z Ewą Balcerowicz m.in. Jacek Rostowski, obecny minister finansów). To zdecydowanie największy polski think tank ekonomiczny. W 2011 r. osiągnął 5,6 mln zł przychodów, czyli kilkakrotnie więcej niż inne tego typu organizacje w kraju. CASE jest bowiem instytucją, która prowadzi aktywną działalność za granicą. Doradzała m.in. rządom innych państw (Rosji, Ukrainie, Kazachstanowi czy Białorusi) i ma oddziały zagraniczne, m.in. w Kirgistanie, Gruzji, Mołdawii i na Ukrainie. Nawet szefa ma z zagranicy (prezesem jest Włoch Luca Barbone), a blisko dwie trzecie ekspertów CASE to obcokrajowcy.

— Wyjście za granicę było dla nas naturalnym kierunkiem. Powstaliśmy wkrótce po „okrągłym stole”, głównie po to, by doradzać polskiemu rządowi w procesie transformacji. Polska przecierała szlak w reformach rynkowych, dlatego nasze doświadczenie było poszukiwane przez inne państwa w regionie, które również nieco później rozpoczynałypodobne przemiany — tłumaczy Maciej Sobolewski, wiceprezes CASE. Później CASE doradzało przy procesie integracji Polski z Unią Europejską.

— Tu również mieliśmy sporą wiedzę, którą mogliśmy dzielić się z innymi krajami regionu. Umiędzynarodowienie fundacji było naszą strategiczną, świadomą decyzją — mówi Maciej Sobolewski.

Zrzutka na ideę

Polskie think tanki ekonomiczne są dość monotonne w swojej ideologii — właściwie wszystkie chcą promować wolny rynek. Mają jednak różne sposoby na przetrwanie. Jedne poszukują źródeł dochodu u darczyńców. Taki model zdobywania pieniędzy wybrała m.in. fundacja Leszka Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR). W 2011 r. osiągnęła 1,19 mld zł przychodów, z czego aż 0,97 mln zł pochodziło z darowizn. Charyzmatyczny i powszechnie znany lider, posiadający jasno określoną koncepcję gospodarki, przyciąga sponsorów jak magnes. To pozwala FOR zajmować się tymi badaniami i analizami, które samo uznaje za ważne i potrzebne (zwykle sprowadzają się do prostego hasła „nie żyjmy ponad stan”). Nie musi dostosowywać zakresu swoich prac do oczekiwań zleceniodawców. Drugim modelem funkcjonowania think tanków ekonomicznych w Polsce są zlecenia z sektora prywatnego. Tak działa m.in. Centrum im. Adama Smitha (CAS), które prawie wszystkie przychody czerpie z tworzenia raportów na zlecenie.

— Nie szukamy publicznych pieniędzy. Finansujemy naszą działalność z naszej pracy, czyli z tego, że ktoś zlecił nam zadanie do wykonania, bo zaufał naszej wiedzy i doświadczeniu. Uzyskane w ten sposób fundusze przeznaczamy na realizację celów statutowych — argumentuje Andrzej Sadowski, wiceprezydent CAS.

Trzecim sposobem na życie są dla think tanków publiczne granty, np. z Unii Europejskiej, Banku Światowego czy ONZ. W tym obszarze zdecydowanym liderem wśród polskich organizacji tego typu jest CASE. Jest największym polskim beneficjentem tzw. 7. Programu Ramowego UE — większym od uniwersytetów czy Narodowego Centrum Nauki. Darowizny i prywatne zlecenia to zaledwie niewielki procent budżetu fundacji.

— Opieramy się głównie na badaniach finansowanych z publicznych grantów od instytucji międzynarodowych. Chętnie realizowalibyśmy w Polsce podobne zlecenia, ale ten obszar jest w naszym kraju ciągle bardzo słabo rozwinięty — mówi Maciej Sobolewski.

Rząd wie najlepiej

Na Zachodzie współpraca rządów z think tankami jest często intensywna. W Polsce rząd sam najlepiej wie, jak prowadzić politykę gospodarczą. Raczej krytykuje zewnętrznych ekonomistów, niż prosi ich o radę (patrz ostatni przykład krytyki wobec raportu Janusza Jankowiaka i Mirosława Gronickiego o wpływie OFE na gospodarkę).

— Instytucje rządowe prawie nie zlecają na zewnątrz strategicznych, długookresowych analiz, a tylko takie badania nas interesują. Tym właśnie powinny zajmować się think tanki — dostarczaniem naukowych podstaw do wprowadzania ważnych reform. Płatne analizy, mówiące o tym, co tu i teraz, powinny być domeną firm konsultingowych — przekonuje Maciej Sobolewski.

Dlatego choć think tanków w Polsce nie brakuje, oddziałują one u nas głównie na społeczeństwo. Bezpośrednio na decyzje polityczne właściwie nie mają wpływu. Jednak zdaniem Pawła Dobrowolskiego, prezesa FOR, nawet brak zainteresowania rządu opiniami think tanków nie usprawiedliwia braku skuteczności.

— Jeśli rząd nie chce słuchać organizacji obywatelskich, muszą one odwołać się do obywateli i w ten sposób zmieniać rzeczywistość. Jeżeli ktoś tego nie potrafi albo nie ma propozycji, które zainteresują społeczeństwo, powinien przestać działać — mówi Paweł Dobrowolski.

— Rządzący zawsze uważają, że są najmądrzejsi i najlepiej wiedzą, jak rządzić. To zresztą chyba cecha nie tylko polskich polityków — mówi prof. Leszek Pawłowicz.