PB: Austriacki ekonomista Józef Schumpeter zauważył, że większość ludzi unika głębszych rozważań, skupiając się na codziennych sprawach. Jak więc to możliwe, że pana wymagające, egzystencjalne książki znajdują czytelników i wywołują tak silne emocje?
Tomasz Stawiszyński: Nie do końca zgadzam się z diagnozą Schumpetera. Kwestie sensu i celu życia są istotne dla wielu osób. Ludzie zajmują się nimi na różne sposoby – poprzez religię, która działa jako pewna forma filozofii stosowanej, przez zaangażowanie polityczne czy popkulturę. W końcu filmy, seriale i reality shows też poruszają sprawy fundamentalne.
Nawet to, co lekkie i przyjemne, może nieść głębokie przesłanie?
Każda forma kultury daje nam szansę zmierzenia się z odwiecznymi pytaniami: kim jestem, po co żyję i czy przypadkiem nie gram w jakimś większym kosmicznym przedstawieniu. Forma – lekka czy trudna – jest tylko środkiem do celu. Coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się tylko rozrywką, może kogoś zaskoczyć i sprowokować do głębszej refleksji. Nawet w sitcomach, między jednym żartem a drugim, pojawia się czasem refleksja na temat sensu życia.
A jak pana twórczość odpowiada na potrzebę takich rozważań?
Moje publikacje wpisują się w nurt literatury filozoficznej, eksplorując egzystencjalne pytania o sens życia i relację człowieka ze światem. Być może trafiają do odbiorców, ponieważ współczesny świat, mimo postępu nauki i technologii, wciąż skrywa wiele tajemnic. Nie chodzi jednak wyłącznie o wielkie zagadnienia metafizyczne – często słyszę od czytelników, że moje książki pomagają im uporządkować myśli i spojrzeć na codzienne wyzwania z nowej perspektywy.
Z jakich środowisk wywodzą się fani Tomasza Stawiszyńskiego?
Nie dysponuję statystykami, ale na podstawie spotkań autorskich, wymiany wiadomości oraz innych interakcji z czytelnikami mogę stwierdzić, że to grupa bardzo zróżnicowana. Są w niej zarówno licealiści, jak też osoby w wieku średnim i seniorzy. Nie brakuje ludzi zainteresowanych kulturą i humanistyką, ale również przedstawicieli branż technologicznych. Zdarzało mi się spotykać inżynierów czy informatyków, co pokazuje, że można twardo stąpać po ziemi, a jednocześnie mieć potrzebę głębszych refleksji.
A co z kadrą zarządzającą?
Często jestem zapraszany do firm na wykłady czy warsztaty. Najwidoczniej przedsiębiorcy i menedżerowie rozumieją, jak ważna w ich pracy jest filozofia, którą tak często traktuje się jako dziedzinę abstrakcyjną i niepraktyczną. W firmach często poruszamy tematy związane z etyką w biznesie, odpowiedzialnością społeczną czy wpływem globalnych procesów ekonomicznych na życie jednostki. Jedną z najciekawszych obserwacji, jaką wyniosłem z tych spotkań, jest to, że ludzie pracujący w korporacjach często szukają nie tylko narzędzi do rozwiązywania problemów zawodowych, ale także sposobów na zrozumienie własnej roli w szerszym kontekście społecznym i kulturowym.
Pana wcześniejsze książki wydają się podkreślać, że człowiek nie jest kowalem swojego losu. Jakie jest przesłanie najnowszej książki – „Powrót fatum”?
Moje wcześniejsze książki ukazywały, że choć człowiek ma pewien poziom sprawczości, to wobec takich zjawisk jak przemijanie, śmierć czy cierpienie pozostaje bezradny. W „Powrocie fatum” analizuję, jak w ostatnich dekadach wzrosło poczucie, że nasze życie jest zdominowane przez siły poza naszą kontrolą – chodzi głównie o globalne procesy polityczne i ekonomiczne.
Ostatnie wydarzenia – pandemia, wojna rosyjsko-ukraińska czy narastająca inflacja – obnażyły złudzenie, że człowiek w pełni kontroluje swój los. Czy jednak nie ulegamy teraz innej iluzji – że jesteśmy jedynie liściem niesionym przez wiatr?
Rzeczywiście, w kilka lat przeszliśmy od przekonania o pełnej kontroli nad życiem do bolesnego doświadczenia bezsilności wobec sił zewnętrznych. W swojej książce pokazuję, że ta zależność nie jest nowością – jej korzenie sięgają dalekiej przeszłości, światopoglądów istniejących na długo przed narodzinami chrześcijaństwa. Ale czy to oznacza, że jesteśmy tylko ofiarami nieuchronnego losu czy nieodwołalnej woli bóstw, które lekceważą nasze plany? To pytanie prowadzi mnie do następnego: czy współczesna kultura, w tym tradycja chrześcijańska, może zaoferować narzędzia, które pomogą nam wyrwać się z tego fatalizmu? Proponuję spojrzenie na chrześcijaństwo nie tylko jako na system wierzeń religijnych, ale także jako na źródło bogatej inspiracji kulturowej i odpowiedzi na odwieczne dylematy ludzkości.
Chrześcijaństwo wydaje się zaprzeczeniem fatalizmu, choć nie całościowo – czy koncepcja predestynacji w protestantyzmie, według której los człowieka jest z góry określony wolą Boga, nie wpisuje się w fatalistyczną wizję świata?
Każda religia i wyznanie pozostawia przestrzeń na sprzeczności i wieloznaczność, co każe nam patrzeć na praktykę, a nie tylko doktrynę. Protestantyzm, zwłaszcza w wersji kalwińskiej, paradoksalnie napędzał indywidualną sprawczość i rozwój kapitalizmu. Koncepcja predestynacji częściej mobilizowała ludzi do działania niż wpędzała ich w bierność. Różne denominacje protestanckie odegrały istotną rolę w kształtowaniu nowoczesnego społeczeństwa opartego na pracy, dyscyplinie i dążeniu do postępu.
Czy pogrążone w kryzysie wizerunkowym chrześcijaństwo nie przestało być punktem odniesienia dla społeczeństw zachodnich?
Nawet dla osób niewierzących chrześcijaństwo pozostaje bogatym źródłem symboli, rytuałów i narracji, które pomagają oswajać fundamentalne lęki egzystencjalne. Tworzy przestrzeń wspólnoty, w której można z odwagą mierzyć się z granicznymi doświadczeniami życia – miłością, cierpieniem czy śmiercią – i zwracać ku sprawom ostatecznym. W swojej pracy często spotykam ludzi, którzy nie identyfikują się z żadną religią, a mimo to znajdują w chrześcijańskiej tradycji inspirację do refleksji nad sensem istnienia. Nie sposób też pominąć wpływu chrześcijaństwa na naszą cywilizację – jego uniwersalne wartości, takie jak równość wszystkich ludzi, są fundamentem kultury Zachodu. To właśnie w judeochrześcijańskim kręgu cywilizacyjnym narodziła się koncepcja praw człowieka, co z pewnością nie jest przypadkiem.
Czyli zgadza się pan z Alainem de Bottonem, który w „Religii dla ateistów” zauważył, że „choć Bóg może być martwy, to problemy, które zmusiły nas do wymyślenia Go, wciąż istnieją” i w tym sensie pozostaje nam nadal potrzebny?
Myślę, że współczesny człowiek coraz częściej doświadcza poczucia zagubienia w świecie nadmiaru informacji i braku stabilności. W tym kontekście chrześcijaństwo oferuje pewien rodzaj mapy, która pozwala lepiej orientować się w tym chaosie, a jednocześnie zachęca do zadawania fundamentalnych pytań.
Na początku książki opisuje pan spotkanie naukowca, astrolożki i katolickiego zakonnika. Czy to wydarzenie symboliczne?
Do spotkania doszło w poczekalni pewnej telewizji, do której zostałem zaproszony, ale można je uznać za bardzo symboliczne. Pokazuje, jak współczesny świat balansuje między nauką, ezoteryką i chrześcijaństwem. Każda z tych sfer stara się odpowiedzieć na podobne pytania. Podejścia do sensu życia i struktury świata są różne, ale nieustannie się przeplatają.