„Założyciel start-upu to ktoś, kto powinien cały czas spędzać na pracy nad rozwojem firmy, tymczasem w praktyce mnóstwo czasu zajmuje mu szukanie finansowania, a sporo - zderzanie się z systemem" - mówiła dwa miesiące temu Aleksandra Pędraszewska, współtwórczyni funduszu Vastpoint, w rozmowie przeprowadzonej w ramach inicjatywy #BudzimyInnowacje.
A konkretnie? Twórcy start-upów zderzają się z wyzwaniami administracyjno-księgowymi już na etapie wyboru formy działalności, bo w teorii przeznaczona dla nich formuła prostej spółki akcyjnej w praktyce nie wypaliła. Dodatkowo w systemie prawnym brakuje instrumentów finansowych dopasowanych do specyfiki branży, a procedury - w czasie cyfryzacji procesów wymagające wciąż w wielu momentach fizycznego stawiennictwa u notariusza czy przy urzędowym okienku - są często archaiczne.
Diagnoza jest ponura. Co gorsza - zdaniem Pauli Pul, współtwórczyni i partnerki zarządzającej kancelarii LawMore, która od kilkunastu lat doradza start-upom na różnym etapie rozwoju - w dużej mierze trafna.
- Mamy w Polsce coraz więcej ciekawych start-upów, rośnie też skala kierowanego do nich kapitału, w czym dodatkowo powinien pomóc program Innovate Poland. Mierzymy się jednak wciąż z problemami, które wynikają z przestarzałych przepisów i systemu podatkowego, co sprawia, że Polska nie jest atrakcyjnym krajem do robienia innowacyjnego biznesu i inwestowania w taki biznes - mówi Paula Pul.
Lista barier
Co w praktyce nie działa albo działa źle? Istotną barierą dla rozwoju rynku jest m.in. stopień skomplikowania procedur przy przeprowadzaniu rund finansowania start-upów.
- Pod względem proceduralnym nie ma większej różnicy między dużymi, kilkudziesięciomilionowymi rundami, a małymi, w ramach których start-up chce pozyskać od trzech do pięciu milionów złotych. Raz zdarzyło mi się pracować przy takiej rundzie, którą zamknięto w tydzień, ale przeciętnie procedury zajmują co najmniej trzy miesiące. Małe, przeprowadzane często rundy powinny przebiegać szybko i sprawnie na podstawie wystandaryzowanych umów. Tymczasem u nas każda runda to powtórka z długotrwałego negocjacyjnego ćwiczenia, po którym przychodzi pora na długotrwałe procedury rejestrowe, angażujące notariuszy i referendarzy w KRS, od których sprawności zależy, jak długo to wszystko potrwa - mówi Paula Pul.
Otoczenie prawne nie sprzyja też inwestorom.
- Start-upy to spółki podwyższonego ryzyka, sukces finansowy w optymistycznym wariancie przynosi jedna inwestycja na dziesięć. W polskim porządku prawnym nie istnieją jednak zachęty podatkowe, które realnie obniżałyby to ryzyko i pozwalały rozliczać straty z takich inwestycji - wskazuje prawniczka.
Szeregowi pracownicy start-upów też mają w Polsce gorzej, niż mogliby mieć.
- Na rozwiniętych rynkach standardem są programy motywacyjne dla kluczowych pracowników, pozwalające na wynagradzanie ich udziałami czy akcjami. W Polsce większość start-upów nadal funkcjonuje w formule spółki z o.o., w której wdrożenie takiego programu jest nadmiernie skomplikowane i rodzi ryzyko tzw. suchego dochodu, czyli wynagrodzenia, od którego trzeba zapłacić podatek, choć realnie na konto pracownika nie wpłynęła żadna gotówka - tłumaczy Paula Pul.
Tyle diagnozy. A recepty?
Powolne szybkie rundy
Trzy miesiące potrzebne na zamknięcie rundy finansowania start-upu w próżni brzmią jak czas może niezbyt krótki, ale też na pewno nie straszliwie długi. Praktyka innych krajów pokazuje jednak, że da się to zrobić szybciej - i to znacznie. Światowym punktem odniesienia są tzw. rundy post-money SAFE, pozwalające zebrać finansowanie w ciągu 48-72 godzin. Ich wzór opracowany został w akceleratorze start-upów Y Combinator, przez który przeszły m.in. Airbnb, Dropbox i Reddit, i którym przez lata kierował Sam Altman, obecnie szef OpenAI odpowiedzialnego za ChataGPT.
- Start-upy to firmy, które na wczesnym etapie szczególnie trudno wycenić. Dlatego modele inwestowania w tego typu firmy w ciągu ostatnich kilkunastu lat przeszły drogę od tradycyjnych podwyższeń kapitału do upowszechnienia finansowania konwertowalnego na udziały, które pozwala odwlec moment wyceny do większych rund na późniejszym etapie rozwoju projektu. To też instrument przydatny przy szybkich rundach. Amerykański Y Combinator opracował i publicznie udostępnił wzorzec takiej umowy, który jest powszechnie stosowany - mówi Paula Pul.
Poza USA też funkcjonują podobne rozwiązania. We Francji umowy BSA-AIR pozwalają na pozyskanie szybkiego finansowania z odroczeniem momentu dokonania wyceny udziałów w spółce, w Wielkiej Brytanii umowy ASA umożliwiają natomiast dokonywanie przedpłat na przyszłą emisję udziałów czy akcji i uzyskanie od razu ulgi podatkowej związanej z inwestowaniem w start-up. A w Polsce?
- Docierają do nas trendy z bardziej rozwiniętych rynków, więc w ostatnich latach też upowszechniły się pożyczki konwertowalne na udziały. Tyle, że w polskim porządku prawnym to pożyczki z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli na przykład gdy pożyczka jest udzielana przez inwestora niebędącego wspólnikiem spółki, od razu pojawia się obowiązek zapłaty podatku od czynności cywilnoprawnych w wysokości 0,5 proc. od kwoty inwestycji, co jest ewenementem na skalę europejską. A pożyczka ta w krajowym systemie rachunkowości jest traktowana jako dług, więc może sprawić, że start-up formalnie wykaże ujemne kapitały własne. To utrudnia np. zdobycie dotacji - spółka, która pozyskała kapitał, formalnie pogarsza swoją sytuację bilansową - tłumaczy Paula Pul.
Problemem jest też to, że nie istnieje powszechnie akceptowalny standard umów pożyczek konwertowalnych.
- To oznacza, że praktycznie w każdym przypadku prawnicy start-upów i inwestorów tworzą nowe, często zupełnie różne umowy. Moim zdaniem taki zunifikowany wzorzec mógłby stworzyć Polski Fundusz Rozwoju w konsultacjach z branżą. Dzięki temu negocjacjom podlegałyby tak naprawdę tylko kluczowe parametry, takie jak valuation cap, czy discount, czyli maksymalna wycena start-upu, po której pożyczka zostanie skonwertowana na udziały, i procentowa zniżka od wyceny w kolejnej rundzie w zamian za wcześniejsze udzielenie finansowania - mówi prawniczka.
Proceduralne przeszkody
Przy zglobalizowanym rynku polskie spółki innowacyjne coraz częściej wybierają inne jurysdykcje, np. amerykański stan Delaware. Z ich perspektywy ma to swoje minusy - nie można np. skorzystać z finansowania od krajowych funduszy venture wspieranych przez PFR, które mają ograniczenia regionalne. Plusy związane z łatwością i szybkością działania potrafią jednak te minusy przysłonić.
- Stany Zjednoczone stają się pierwszym wyborem dla spółek innowacyjnych, to widać w praktyce. Kilka tygodni temu jeden z obsługiwanych przeze mnie założycieli start-upów, widząc zainteresowanie nie tylko ze strony inwestorów krajowych, ale też zagranicznych, po prostu założył spółkę w USA i tam przeprowadził rundę - mówi Paula Pul.
Stan Delaware czy nawet Estonia mają też, z punktu widzenia start-upów, inne przewagi nad Polską. To przede wszystkim stopień cyfryzacji procesów urzędowych.
- Szczególnie na wczesnych etapach rozwoju firm - i wtedy, gdy rozmawia się z inwestorami zagranicznymi - bardzo istotne jest usunięcie tzw. tarcia prawnego, czyli biurokracji i papierologii. W Delaware za dopłatą spółkę można zarejestrować w ciągu godziny. W Estonii, która pod tym względem jest europejskim wzorem, spółkę zakłada się w 1-2 dni – w stu procentach przez internet - mówi Paula Pul.
W Polsce wiele procedur zostało scyfryzowanych. Spółkę z o.o. czy prostą spółkę akcyjną przynajmniej w teorii da się założyć on-line i bez wizyty u notariusza.
- Ale gdy do gry wchodzi inwestor zewnętrzny, notariusz jest już wymagany, niezależnie od wartości transakcji. I właśnie to powinno się zmienić, żeby inwestycje do wartości 3-5 mln zł można było przeprowadzać zdalnie – to by nam bardzo pomogło w pozyskiwaniu zagranicznego kapitału. Przy tego typu transakcjach dokumenty przygotowują prawnicy obu stron, a potem pełnomocnicy stawiają się u notariusza i odczytywana jest im umowa, którą sami sporządzili. Na koniec składają podpisy i otrzymują akt notarialny. Następnie dokumenty trafiają do KRS i pozostaje czekać na rejestrację zmian - mówi Paula Pul.
A czekanie bywa długie.
- Strony transakcji często pytają nas, prawników, kiedy wszystko będzie formalnie gotowe. A my zwyczajnie nie wiemy, bo to zależy od referendarza. Możemy dostać wpis po tygodniu, możemy po miesiącu – mówi współtwórczyni kancelarii LawMore.
Zmiany na lepsze są jednak na horyzoncie, a niektóre przychodzą z Brukseli. Jedną z nich jest eIDAS 2.0, czyli europejski portfel tożsamości cyfrowej.
- Rozporządzeniem unijnym wprowadzona zostanie transgraniczna tożsamość cyfrowa, czy kwalifikowany podpis, co umożliwi m.in. zdalne zamykanie transakcji. Bardzo ciekawą inicjatywą - pokazującą, że problemy z nadmierną biurokracją, niewykorzystującą nowych narzędzi, są dostrzegane w całej Europie - jest tzw. EU Inc. lub inaczej 28. reżim. To konsultowana przez Komisję Europejską koncepcja opcjonalnych, bardziej jednolitych reguł - w szczególności dla spółek innowacyjnych - mających ułatwiać zakładanie i skalowanie biznesu w UE. Ma być to sposób na zatrzymanie w Europie firm i talentów, które uciekają do USA – tłumaczy Paula Pul.
Podatkowe obciążenia
By zatrzymać start-upy w Europie, w tym w Polsce, trzeba być też konkurencyjnym pod względem dostępności i skali finansowania. Konkurencja z głębokim rynkiem amerykańskim jest trudna, ale nie niemożliwa.
- Kluczowe jest ograniczenie obciążeń podatkowych na najwcześniejszych etapach funkcjonowania start-upów - zarówno dla firm, jak też ich pracowników oraz inwestorów. Dziś podatki pojawiają się po prostu zbyt szybko, biorąc pod uwagę ryzykowny charakter inwestycji startupowych i innowacyjnych technologii. Funkcjonujemy w kraju, w którym z perspektywy inwestora prywatnego od jakiegokolwiek inwestowania w start-upy nieporównywalnie łatwiejsze i atrakcyjniejsze - także podatkowo - jest kupowanie nieruchomości - uważa Paula Pul.
Tymczasem ulgi dla inwestorów startupowych to na rozwiniętych rynkach codzienność. W Europie za punkt odniesienia uznawany jest brytyjski system SEIS/EIS. Pierwszy dotyczy najmłodszych i najmniejszych firm, z aktywami poniżej 350 tys. GBP, drugi - firm z aktywami poniżej 30 mln GBP. W uproszczeniu w systemie tym chodzi o zapewnienie inwestorom ulgi w podatku dochodowym w wysokości do 50 proc. inwestowanej kwoty w przypadku firm małych i do 30 proc. - w przypadku większych. W USA przy długoterminowej inwestycji w mały biznes można z kolei uzyskać znaczące, a w wielu przypadkach nawet całkowite zwolnienie z podatku od zysków kapitałowych przy sprzedaży udziałów.
- Państwo powinno doceniać inwestorów, którzy kierują kapitał do ryzykownych segmentów rynku - i powinno chcieć partycypować w ponoszonym przez nich ryzyku, bo takie inwestycje przynoszą ogromne, unikatowe korzyści gospodarce. U nas dominuje jednak narracja, że to kolejne ulgi dla zamożnych inwestorów, a po co dawać jeszcze więcej bogatym? W rezultacie aktywność prywatnych inwestorów na krajowym rynku startupowym jest relatywnie mała - mówi Paula Pul.
Zdaniem partnerki zarządzającej kancelarii LawMore dobrą inspiracją dla polskich legislatorów może być brytyjski system ulg.
- Kluczowa jest nawet nie wysokość ulg, ale długoterminowa perspektywa i pewność ich uzyskania. W Wielkiej Brytanii niedawno przedłużono obowiązywanie SEIS/EIS co najmniej do 2035 r. Inwestor powinien mieć pewność, że będzie mógł funkcjonować w określonych warunkach przez dekadę, a nie martwić się, czy na przykład za dwa lata nie zmienią się rządzący, a wraz z nimi przepisy - podkreśla Paula Pul.
Powstrzymywanie migracji firm
Ulgi podatkowe - czy raczej ich brak - utrudniają życie polskim start-upom jeszcze pod jednym względem. Chodzi o możliwość przyciągania pracowników na wczesnym etapie działalności, gdy wartością dla nich jest nie tyle bieżąca (zazwyczaj niewysoka) pensja, ile wizja zdobycia udziałów w biznesie, który może znacznie urosnąć.
- Chodzi więc o funkcjonowanie w Polsce akcyjnych i udziałowych programów motywacyjnych. Zazwyczaj udziałowych, bo twórcy start-upów relatywnie rzadko decydują się od razu na założenie spółki akcyjnej, a prosta spółka akcyjna, która miała być dla nich rozwiązaniem, zwyczajnie się nie przyjęła. Mamy więc mnóstwo start-upów działających w formule spółek z o.o., co powoduje wiele komplikacji przy próbach emisji udziałów do pracowników - mówi Paula Pul.
Jakich komplikacji? Jedna to wspomniane już ryzyko suchego dochodu, czyli obowiązek zapłaty podatku dochodowego od przyznanych udziałów, nim udziały te przełożą się na jakikolwiek realny przychód. Są też inne.
- W przypadku spółki z o.o. mamy określony minimalny kapitał zakładowy na poziomie 5 tys. zł, czyli 100 udziałów po 50 zł. Co nam to w praktyce daje? Nic, nie ma to żadnego praktycznego znaczenia, przynajmniej z perspektywy biznesu. Jest też co najmniej nietypowe w Europie. Programy motywacyjne oscylującą zazwyczaj wokół 10-15 proc. kapitału. W związku z tym, że nie mamy w Polsce ułamkowych udziałów w spółkach z o.o., kapitał musi być przy programach motywacyjnych sztucznie podnoszony do wysokich kwot, co z kolei powoduje zwiększenie kosztów notarialnych itp. Alternatywną opcją jest tworzenie skomplikowanych konstrukcji obejmujących struktury holdingowe czy udziały fantomowe - mówi Paula Pul.
Jak to wygląda w innych krajach? W Wielkiej Brytanii w odpowiedniku spółki z o.o. nie ma określonego minimalnego kapitału zakładowego, a udział może mieć wartość nominalną nawet jednego pensa. W Holandii wymóg minimalnego kapitału został zniesiony, a minimalny nominał udziału w tzw. spółce Flex-BV to 0,01 EUR.
- Założenie i prowadzenie spółki w Polsce jest zdecydowanie tańsze niż w USA, ale niski koszt przestał być wystarczającym argumentem. Świadomość polskich founderów w ostatnich latach zdecydowanie wzrosła, dlatego - oczekując m.in. stabilnych i korzystnych warunków prawnych czy dostępu do kapitału - coraz częściej decydują się na rejestrację biznesu za oceanem albo w UK. Wiele zmian w naszym prawie i tak wymusi wkrótce unijna koncepcja EU Inc., dlatego nie powinniśmy zwlekać. Jeśli nie wprowadzimy – wzorem Estonii czy Wielkiej Brytanii – ułatwień w obrocie udziałami, cyfryzacji procedur i zachęt podatkowych dla inwestorów, coraz więcej polskich spółek technologicznych będzie płaciło podatki zagranicą – mówi Paula Pul.
Pod koniec czerwca wystartowała inicjatywa #BudzimyInnowacje, zapoczątkowana przez Pawła Przewięźlikowskiego z biotechnologicznego Ryvu i Grzegorza Bronę z działającego w branży kosmicznej Creotechu. Jej partnerem strategicznym jest "Puls Biznesu", a celem - wskazanie, co blokuje rozwój innowacji w Polsce, i zaproponowanie administracji publicznej takich zmian, by nasza myśl technologiczna miała szanse na globalnej arenie. Więcej o inicjatywie i wsparciu innowacji na stronach:
