Wiceminister gospodarki Paweł Poncyljusz był w czwartek w Brukseli, gdzie rozmawiał o pomocy dla stoczni m.in. z dyrektorem w Dyrekcji Generalnej KE ds. konkurencji Humbertem Drabbe. Rozmowy mają być kontynuowane w ciągu najbliższych dwóch-trzech tygodni na poziomie ekspertów.
"Na razie udało się uzyskać tyle, że nie ma decyzji negatywnej - powiedział po spotkaniach Poncyljusz. - KE wykazuje wolę rozmowy".
Rozbieżności dotyczą środków, którymi strona polska musi skompensować przekazaną stoczniom pomoc. Chodzi o zobowiązanie do ograniczenia mocy produkcyjnych. Polski rząd proponuje, by cięcia sięgnęły średnio 30 proc. potencjału zakładów, szacowanego na 900 tys. CGT (pojemność produkowanych statków liczona w tzw. skompensowanych tonach brutto).
Rzecz w tym, że stocznie nie wykorzystują tego potencjału, co przyznał sam Poncyjlusz. Dlatego KE chce, by redukcję obliczyć na podstawie produkcji z 2006 roku, która wyniosła ok. 500 tys. CGT, i by cięcia były większe. KE podaje jako przykład Niemcy, które zmniejszyły produkcję o 40 proc.
"Do tego KE w rozmowach bardzo często się odwołuje" - powiedział wiceminister, przyznając, że stanowisko Polski i Brukseli opiera się na "całkowicie różnych metodologiach".
"Komisji zależy, żeby program restrukturyzacji zapewnił trwałą rentowność stoczni, bez konieczności udzielania im w przyszłości dalszej pomocy ze strony państwa" - tłumaczył w czwartek rzecznik KE ds. konkurencji Jonathan Todd.
Dla stoczni redukcja mocy oznacza wyłącznie niektórych instalacji. W przypadku Gdyni - mówił Poncyljusz - porozumienie będzie najłatwiejsze. Stocznia sama zaproponowała wyłącznie małego doku. KE chce ograniczyć jeszcze moce dużego doku, co można zrobić, stawiając odpowiednie ściany. "To się jeszcze da zrobić" - powiedział wiceminister.
Wśród polskich propozycji jest też zamknięcie pochylni Wulkan 1 w stoczni szczecińskiej oraz pochylni bocznej B5 w Gdańsku. KE żąda większych redukcji. "W Gdańsku, gdyby zastosować rozwiązania rekomendowane przez KE, to będzie kłopot, żeby to dalej nazywać stocznią" - przyznał Poncyljusz.
Polska wyklucza zamknięcie któregoś z zakładów. Jednak jeśli program restrukturyzacji stoczni, obejmujący redukcję mocy, nie zostanie zaakceptowany przez KE, konieczny będzie zwrot 2 mld zł. A to może oznaczać upadek stoczni.
Dla polskiego rządu ograniczenie mocy jest o tyle problematyczne, że stocznie mają być sprywatyzowane, a im większa zdolność produkcyjna, tym większa atrakcyjność dla inwestora. Poncyljusz potwierdził, że są inwestorzy zainteresowani wszystkimi trzema zakładami i że Skarb Państwa jest gotów pokryć połowę miliardowego zadłużenia stoczni Gdynia. Zapowiedział także, że "intencją rządu jest prywatyzacja większościowego pakietu stoczni w Gdańsku do końca 2007 roku, a więc wcześniej niż w uchwale Rady Ministrów z grudnia, która mówiła o połowie 2008 roku".