Santander chce być najbardziej dochodowym bankiem

Eugeniusz TwarógEugeniusz Twaróg
opublikowano: 2024-05-09 20:00

Michał Gajewski, prezes Santander Banku Polska, nadal wzbrania się przed fuzjami. Kapitał trzyma na akcję kredytową. Ubolewa, że pieniądze zamiast na gospodarkę idą do małej grupy kredytobiorców walutowych.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • co Santander chce zrobić z 10-miliardową nadwyżką kapitałową
  • dlaczego fuzje to nie jest dobry pomysł na wykorzystanie nadwyżki
  • dlaczego Michał Gajewski sprzeciwia się koncepcji "wakacji kredytowych" i jakie zakończenie sprawy frankowej proponuje
  • czy i jaki wpływ na sektor bankowy ma zmiana rządu
  • co szef Santandera myśli o sprzedaży Velobanku
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

„Puls Biznesu”: Płacicie dużą dywidendę, ale spora część zysku została niepodzielona. Rynek spekuluje, że szykujecie się na szybki skok gospodarczy i w związku z tym na większe potrzeby kredytowe lub przejęcia.

Michał Gajewski, prezes Santander Banku Polska: Jesteśmy w doskonałej sytuacji kapitałowej - na koniec roku mieliśmy 10 mld zł nadwyżki. Nasza polityka dywidendowa jest też niezmienna. Chcemy dzielić się zyskiem z akcjonariuszami. Uważamy, że mamy za dużo kapitału, i dlatego z radością przyjęliśmy zgodę KNF dotyczącą możliwości wypłaty dywidendy. Procedura związana z wypłatą dywidendy powyżej zysku z roku poprzedniego jest zdecydowanie bardziej skomplikowana, dlatego uznaliśmy, że część zysku za 2023 r. zostanie niepodzielona.

Kapitałowo jesteśmy przygotowani na zwiększenie akcji kredytowej i bardzo byśmy chcieli, żeby wreszcie gospodarka ruszyła. W ubiegłym roku właściwie nie było wzrostu akcji kredytowej w sektorze bankowym. Wysokie stopy procentowe robią swoje, kredyty podrożały i w związku z tym popyt jest niewielki. W ostatnich latach w pewnym sensie - finansowaliśmy gospodarkę pośrednio poprzez obligacje PFR i BGK. Obecnie udział papierów skarbowych lub z gwarancjami skarbu państwa w bilansach banków jest ogromny w porównaniu z innymi krajami. A do tego jeszcze mamy zachętę polegającą na niepłaceniu podatku od tej części aktywów.

Jesteśmy optymistami, jeśli chodzi o gospodarkę. Uważamy, że wzrost wróci na poziom 3-4 proc. Spodziewamy się, że konsumpcja prywatna będzie napędzała akcję kredytową. Jednak podstawowe pytanie brzmi: czy ruszą inwestycje. Rząd powiedział, że ma trzy priorytety: obronność, transformację energetyczną i oświatę. W każdym z tych obszarów mamy doświadczenie i chcemy aktywnie brać udział w projektach inwestycyjnych. Jesteśmy do tego przygotowani kapitałowo. Co więcej, mamy również deklarację grupy, że przy niektórych projektach grupa bardzo chętnie się zaangażuje.

To bardzo dobrze świadczy o tym, jak grupa postrzega Polskę i możliwości rozwoju w naszym kraju.

Co z drugą opcją wykorzystania nadwyżki kapitałowej, czyli akwizycjami? Satysfakcjonuje was trzecie miejscu w sektorze w Polsce? Od 2017 r. zarzeka się pan, że nie będzie akwizycji, że stawiacie na rozwój organiczny. Nie ma pokus, żeby wziąć udział w konsolidacji rynku? Macie solidne know-how w tym zakresie, jedno z największych na rynku.

W Polsce działa 29 komercyjnych banków, a pierwsza piątka posiada ponad 50 proc. aktywów. Z punktu widzenia naszej grupy rynek jest rozdrobniony. Z jednej strony to dobre dla klientów, bo mają bardzo duży wybór, z drugiej strony wymaga to od banków ogromnej dyscypliny kosztowej, żeby, działając na tak konkurencyjnym rynku, mieć pieniądze na inwestycje, by pozyskiwać nowych klientów.

Może warto kupić ich hurtowo?

Cały czas uważam, że wzrost organiczny jest bardziej efektywny niż akwizycje. Mamy rzeczywiście ogromne doświadczenie, zespół specjalistów i kompetencje, jak integrować banki, ale wyciągnęliśmy też lekcję, że w trakcie fuzji organizacja koncentruje się na sobie, a nie na kliencie. Poza tym trzeba pamiętać, że regulacje dotyczące przejęć są bardzo restrykcyjne i wymagają przeniesienia klientów ze wszystkimi produktami, praktycznie jeden do jednego, czyli odtworzenia dla nich pełnej oferty.

Jest to bardzo kosztowny i skomplikowany proces, ale pozwala skokowo zwiększyć skalę działalności.

Zgadzam się, skala odgrywa istotną rolę w sektorze usług finansowych. Trzeba mieć odpowiednio dużą sumę bilansową i zapewniać akcjonariuszom satysfakcjonującą stopę zwrotu. Nie trzeba jednak budować skali za wszelką cenę.

Uważamy, że bycie trzecim bankiem pod względem sumy bilansowej w sektorze, a pierwszym wśród prywatnych, to dobra pozycja. Nie ścigamy się o wielkość bilansu, ale o doświadczenia klientów i miano najbardziej dochodowego banku w Polsce.

Taka jest też ambicja grupy Santander, żeby w każdym kraju stać się najbardziej dochodowym bankiem na rynku.

Co jakiś czas mówi się o zastrzeżeniach akcjonariuszy, że Santander działa na zbyt wielu rynkach, i może warto byłoby ten front skrócić. Czy grupa ma jeszcze cierpliwość do Polski, skomplikowanej zarówno pod względem geopolitycznym, jak i z punktu widzenia rynku bankowego?

Grupa działa na bardzo różnych rynkach, w tym Ameryki Południowej. Jest przyzwyczajona do zmienności i pewnego rodzaju nieprzewidywalności. To pomaga w rozumieniu również fenomenów występujących w Polsce. Oczywiście, że mamy kilka nierozwiązanych, problemów bardzo istotnych dla sektora - od podatku bankowego przez tzw. wakacje kredytowe czy moratoria, które są w rzeczywistości wywłaszczeniem banków, aż po sprawy związane z kredytami frankowymi. Szczególnie ta ostatnia kwestia ma wpływ na zmienność i niepewność dotyczącą wyceny banku.

Jak pan odbiera wypowiedzi pani pełnomocnik ministra sprawiedliwości do spraw kredytów frankowych, która stoi całkowicie po stronie konsumentów, a problem frankowy sprowadza do kwestii odblokowania wymiaru sprawiedliwości poprzez wprowadzenie e-sądów?

Należy uszanować różne propozycje, dlatego zachęcam do konstruktywnego dialogu także panią pełnomocnik. Uważam, że odpowiedzialność sektora publicznego powinna polegać na szukaniu rozwiązań ustawowych. Jesteśmy jedynym krajem w Unii Europejskiej, w którym, przy takiej skali problemu, nie ma regulacji prawnych w tym zakresie.

Sąd Najwyższy podjął co prawda uchwałę w sprawie kredytów frankowych po prawie 3 latach oczekiwania, ale niestety - mówię to z żalem - przy licznych zdaniach odrębnych i zgłoszonych wątpliwościach natury ustrojowej. To nie bez znaczenia z perspektywy praktyki stosowania tej uchwały.

Moim zdaniem fundamentalne pytanie brzmi, czy te 55 mld zł rezerw, które banki zawiązały na kredyty frankowe, zostanie przekazane wąskiemu gronu kredytobiorców frankowych i kancelarii prawnych, czy może by zastanowić się nad rozwiązaniem, które przyniosłoby większy pożytek polskiej gospodarce.

W przeszłości pojawiło się wiele projektów i koncepcji rozwiązania problemu frankowego. Które z nich powinny znaleźć się w ustawie?

Uważamy, że proponowana przez przewodniczącego KNF konwersję kredytów frankowych na złotowe byłaby najlepszym rozwiązaniem. W pewnym zakresie konsumowałoby oczywiście część zawiązanych rezerw, ale też uwolniłaby sporo zamrożonych funduszy, które - jak wspomniałem - mogłyby zostać wykorzystane na inny cel niż finansowanie kancelarii prawnych oraz domów i mieszkań dla wąskiej grupy społecznej.

Czy w obecnym klimacie prawnym program dobrowolnych ugód ma jeszcze sens?

Tak. My zaproponowaliśmy ugody wszystkim naszym klientom. Obecnie skłonność do przyjęcia ugody na zasadach przewodniczącego KNF jest mała. Klienci oczekują nie tylko konwersji na złote, ale jeszcze bonusu. Prowadzimy więc negocjacje. Na koniec roku mieliśmy około 9,3 tys. podpisanych ugód.

Jaka to część portfela?

Gdy rozpoczynaliśmy program ugód, czynnych umów mieliśmy 42 tys.

Mieliśmy rząd, w którym premierem był eksbankowiec, minister finansów obecnej koalicji wywodzi się wprost z branży finansowej, a można odnieść wrażenie, że z każdą władzą bankom jest pod górkę. Z czego to wynika?

Trudno mi to komentować. Natomiast nie mogę zrozumieć logiki, jaka stoi za tzw. wakacjami kredytowymi, które - w moim przekonaniu - są niczym innym jak wywłaszczeniem banków. Przecież w każdym banku istnieją narzędzia, programy wsparcia dla klientów, którzy mają problemy finansowe. Możemy przesunąć termin spłaty raty kredytowej lub wydłużyć okres kredytowania, żeby zmniejszyć wysokość miesięcznego obciążenia. Mamy 2 mld zł w Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Moim zdaniem są to rozwiązania spełniające warunki rzeczywistej pomocy tym, którzy jej potrzebują. Dla nas tzw. wakacje kredytowe i wzmocnienie kapitałowe FWK to są różne zagadnienia. Mój krytycyzm nie oznacza, że nie widzę zasadności wzmocnienia działań funduszu na rzecz tych, którzy są w rzeczywistej potrzebie. Rozwiązanie polegające na wywłaszczaniu banków - bo powtórzę, to jest wywłaszczanie, czyli ingerencja w istniejący stosunek zobowiązaniowy pomiędzy dwiema stronami, według zasady, że jednej z nich nie należy się wynagrodzenie za świadczenie usług - uważamy za bardzo złe, populistyczne.

W wielu krajach rządy nakazały bankom podzielenie się wyjątkowo dużymi zyskami osiągniętymi w środowisku wysokich stóp procentowych.

Tyle tylko, że to są domiary podatkowe, a u nas wywłaszczenie - z braku uczciwości semantycznej nazwane wakacjami kredytowymi. Rozumiem, że w Polsce trudno jest przebić się z inną narracją niż to, że banki zarabiają krocie. Tymczasem ubiegły rok był wyjątkowy dla sektora na przestrzeni bardzo wielu lat, a poza tym okresem banki z trudem wypracowały jakiś zysk. My jesteśmy wśród tych, które istotnie poprawiły wynik finansowy i zwrot z kapitału. Ale proszę pamiętać, że przez wiele lat ten zwrot był w sektorze poniżej kosztu kapitału. Przez ostatnie sześć lat sektor bankowy osiągał średnio ROE na poziomie 7 proc., przy przeciętnym koszcie kapitału 11 proc. Akcjonariuszom inwestowanie w polskie banki przez wiele lat przynosiło tak naprawdę straty.

Od lat nasze ROE jest o kilka punktów procentowych wyższe niż średnia w sektorze. Jesteśmy dumni z osiągniętych w ubiegłym roku 20 proc., porównujemy się do sektora bankowego z ROE 12 proc. za poprzedni rok. My jednak też przez wiele lat nie zarabialiśmy powyżej kosztu kapitału i jesteśmy świadomi, że obecna rentowność jest tymczasowa. Cykl gospodarczy przestanie nam zaraz pomagać. Festiwal wysokich stóp nie będzie trwał wiecznie. Dochody odsetkowe znajdą się pod presją, a wszystkie koszty, które dzisiaj ponosi sektor - podatkowe, regulacyjne - wciąż zapewne będą wyzwaniem. Banki oczywiście będą przynosić zysk, ale rentowność biznesu będzie spadać.

Jest pan zadowolony, że znalazł się inwestor dla Velobanku? Za wasze pieniądze wyrósł wam konkurent.

Bardzo ucieszyła mnie informacja o transakcji. Gratuluję kupującemu odwagi. Jak powiedziałem, skala cały czas ma znaczenie, a to jest niewielki bank. Czeka go wiele wyzwań. Model działania funduszy private equity polega na tym, że kupują, budują wartość i sprzedają. Na pewno stopy procentowe dzisiaj bardzo pomagają rozwijać biznes, ale kiedy rozpocznie się okres spadku stóp, osiągnięcie rentowności może okazać się trudne.

Ja przygotowuję bank właśnie na okres normalizacji kosztu kredytu. Patrzę w przyszłość przez pryzmat banków z naszej grupy z innych krajów. W strefie euro stopy procentowe są niższe niż u nas, co ma oczywisty wpływ na wyniki banków.

Gratulacje należą się też BFG, który stanął na wysokości zadania i zrealizował to, co obiecał. Jako sektor mieliśmy w tym udział poprzez nasz fundusz SOBK, który w bardzo krytycznym momencie pomógł przeprowadzić proces przymusowej restrukturyzacji Getin Banku.

Nie dostaniecie ani grosza ze sprzedaży Velobanku.

Koszt restrukturyzacji był wysoki, ale koszt alternatywnego rozwiązania, czyli upadłości, byłby zdecydowanie większy.

Wejście tak dużego inwestora do Velobanku stabilizuje rynek. Stanowi też wyraźny sygnał dla polskiej gospodarki i sektora finansowego, że są gracze, którzy po latach totalnej posuchy inwestują w banki.

Fundusz kupuje bank bez franków z "polisą" Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG) od wszystkich rodzajów ryzyka.

A mimo to chętnych na Velobank nie było wielu.

Czy ściągnięcie do Polski Cerberusa, a także fakt, że grupa Santander jest gotowa u nas inwestować, jest sygnałem poprawy nastawienia inwestorów do polskiego rynku?

Moim zdaniem tak - i było to widać również w WIGBanki w ubiegłym roku. My też byliśmy dużym beneficjentem tego wzrostu.

Była to reakcja na zmianę rządu. Teraz jest oczekiwanie na zmiany. Czego oczekuje sektor bankowy?

Tradycyjnie: zmian w podatku bankowym, zaniechania wywłaszczania banków nazwanego wakacjami, wreszcie rozwiązania sprawy frankowej. Jeżeli nic się nie zmieni, to pozytywne nastawienie inwestorów może wkrótce wyparować.

Na tablicy w gabinecie wypisał pan wszystkie wyniki kwartalne i roczne od kiedy jest pan prezesem Santandera. Nad wszystkim góruje liczba 1 mld EUR. Co dalej?

Każdy ma marzenia [śmiech - red.]. Ja generalnie jestem optymistą. Jeżeli polska gospodarka będzie się rozwijała, jeżeli te wszystkie wskaźniki, które dzisiaj są zdecydowanie niedoważone - tak jak udział kredytów w finansowaniu gospodarki czy średni dochód per capita vs. średnia w UE - pójdą w górę, to powstanie duża przestrzeń do rozwoju. W te trendy wpisuje się też nasza ambicja stania się najbardziej dochodowym bankiem w Polsce

Lubię stawiać sobie ambitne cele i, nawet jeśli nie zostaną zrealizowane w 100 proc., zawsze w ten sposób osiągnę więcej, niż stawiając sobie cele średnie czy małe. Kiedy przyszedłem do Santandera w 2016 r., miałem marzenie, żeby wypracować okrągły 1 mld EUR zysku. Wtedy wydawało się to kompletnym kosmosem. Tymczasem mimo pandemii, wojny w Ukrainie, odpisów na kredyty frankowe, niezbyt przyjaznych dla sektora bankowego regulacji zrealizowaliśmy ten cel w zeszłym roku.