ISB: Polska po raz pierwszy poczuła się pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej (UE), jadąc na jej szczyt w Brukseli 12-13 grudnia, gdzie ważą się losy powiększonej wspólnoty, wyrażone w jej kontrowersyjnej konstytucji, a przynajmniej - miejsce i wizerunek Polski w ramach Wspólnoty.
Dramatyczne gesty największego z nowych graczy, którego w domu nawet opozycja zagrzewała do boju, jak masażyści boksera w narożniku, najpewniej okażą się niewiele więcej niż rozgrzewką, ponieważ unijny szczyt być może nie będzie całą bokserską walką, a jedynie pierwszą jej rundą.
Faktem jest, że - nawet, jeśli na szczycie nie zapadną jeszcze wiążące decyzje co do przyszłego kształtu UE - będzie on miał fundamentalne znaczenie dla Polski.
O CO TOCZY SIĘ BÓJ?
Szczyt poświęcony jest próbie przyjęcia, a następnie ratyfikowania przez wszystkich 25 członków UE - włączając tych, którzy przystąpią do Unii w maju 2004 roku - konstytucji Wspólnoty, nad którą przez 17 miesięcy pracował specjalnie powołany Konwent.
Większość z kilkuset artykułów dokumentu nie budzi już zastrzeżeń, oprócz dwóch kwestii: podziału głosów w Radzie UE oraz, w mniejszym stopniu, braku odwołania do chrześcijańskiego dziedzictwa w preambule do konstytucji.
Po długich, żarliwych sporach zgromadzeni w Nicei szefowie państw unijnych postanowili, że w Radzie UE Niemcy (ok. 80 mln mieszkańców), a także Francja, Włochy i Wielka Brytania (po ok. 60 mln) będą dysponowały 29 głosami, natomiast Polska i Hiszpania (po ok. 40 mln) - 27 głosami.
System ten miał wejść w życie w 2006 roku, tymczasem już w 2003 roku Konwent zaproponował zmianę: decyzje w Radzie UE miałyby zapadać większością 50% głosów pod warunkiem, że państwa stanowiące większość reprezentują co najmniej 60% mieszkańców Unii.
Według nicejskiego systemu Niemcy miałyby 9,2% głosów, w nowej wersji - już 18,2%, jak wyliczył tygodnik "The Economist". Nic więc dziwnego, że Niemcy - największy płatnik netto w unijnym budżecie - wybiera korzystniejszą dla siebie opcję.
Podobnie postępuje Polska, którą za to część zachodnich mediów nazywa nowym "złym chłopcem" Europy.
ZAGRZEWANIE ZAWODNIKA DO BOJU
Prezydent Aleksander Kwaśniewski zapowiadał w kilku wywiadach dla zachodnioeuropejskich mediów, że Polska nie cofnie się przed zawetowaniem Konstytucji - choć taka decyzja nie miałaby precedensu w zawsze gorących i pełnych napięcia unijnych negocjacjach.
Wyjazd Premiera Leszka Millera, cierpiącego wciąż po wypadku podczas lotu helikopterem kilka dni temu, do ostatniej chwili wisiał na włosku, aż wreszcie szef rządu pojawił się na obradach Rady Ministrów na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem szczytu, wieziony na wózku inwalidzkim. Na szczyt przyjechał z opóźnieniem, budząc zrozumiałe zainteresowanie innych delegacji.
"Jesteśmy zdania, podobnie jak inni, że przyjęcie traktatu nie może dokonać się za wszelką cenę" - deklarował Miller przed otwierając czwartkowe posiedzenie rządu.
Kilka tygodni wcześniej Jan Rokita z opozycyjnej Platformy Obywatelskiej (PO) podsunął rządowi hasło "Nicea albo śmierć", które odtąd - formalnie albo nie - łopocze na sztandarze, zagrzewając do boju.
Do ostrej walki zachęcała praktycznie cała opozycja - szef Prawa i Sprawiedliwości (PiS) Jarosław Kaczyński wysłał nawet do premiera list z życzeniami powrotu do zdrowia i zachętą, by nie ustawał w walce o korzystny dla Polski system głosowania w Radzie Unii Europejskiej, PO zaleca weto, a Liga Polskich Rodzin (LPR) apeluje o odrzucenie całej konstytucji (nie tylko ze względu na artykuł o głosowaniu, ale też o brzmienie preambuły do konstytucji).
RZUCENIE RĘCZNIKA TO JESZCZE NIE PORAŻKA
Jednak jeszcze przed rozpoczęciem szczytu pojawiały się głosy, że odłożenie decyzji nie będzie tragedią.
"Unia ma ugruntowaną tradycję nie tylko negocjowania do ostatniej chwili, ale również odkładania pewnych rozstrzygnięć na bardziej sprzyjający czas" - powiedział Rosati, obecny członek Rady Polityki Pieniężnej (RPP) i były szef polskiej dyplomacji, cytowany przez piątkową "Rzeczpospolitą".
Były szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej (UKIE) Jacek Saryusz-Wolski przewiduje dwa scenariusze dla szczytu - żaden z nich nie przewiduje osiągnięcia kompromisu w ten weekend.
"Jedno - że nie będzie porozumienia i sprawa się przesunie na wiosnę 2004 i drugi wariant, że jednak argument Polski, ale nie tylko, bo przecież za nim stoi więcej krajów mówiący o tym rendez-vous, odsunięciu decyzji na 4, 5 lat i wówczas podjęciu sprawy na kolejnej konferencji międzyrządowej, że ten argument jednak przeważy" - powiedział Saryusz-Wolski w wywiadzie dla radiowej Trójki w piątek.
Nawet Kwaśniewski powtórzył w czwartek, że Polska nie jest przeciwna "weryfikacji" przyjętego w Nicei systemu głosowania "za jakiś czas", zwraca uwagę "Rz".
KOMPROMIS MOŻNA OSIĄGNĄĆ TYLKO CUDEM
Tymczasem wiara w kompromis jest bardzo nikła, choć niektóre zachodnie media przewidują, że w dążeniu do osiągnięcia porozumienia szczyt zostanie przedłużony i nie zakończy się w sobotę, jak zaplanowano, lecz potrwa aż do godzin nocnych z niedzieli na poniedziałek - podobnie było podczas kontrowersyjnego szczytu w Nicei w grudniu 2000 roku.
"Jeśli osiągniemy porozumienie, to będzie to jakiś cud" - stwierdził przed rozpoczęciem szczytu Premier sprawujących obecnie przewodnictwo w UE Włoch, Silvio Berlusconi.
Wtórował mu Premier Wielkiej Brytanii Tony Blair: "Któż, jak nie on, ma prawo do takich twierdzeń. Nie ma wątpliwości, że to będą trudne negocjacje" - powiedział Blair, cytowany przez brytyjski dziennik "The Guardian".
Uwagi te wydają się tym bardziej na miejscu, że czwartkowe pojednawcze spotkanie w Berlinie Prezydenta Kwaśniewskiego z Kanclerzem Niemiec Gerhardem Schroederem nie doprowadziło do najmniejszego nawet zbliżenia stanowisk.
Po spotkaniu Kwaśniewski powiedział: "Jeśli okaże się, że stanowisko Niemiec jest nieprzekraczalne, to informuję tu, w Berlinie, że polskie stanowisko również jest nieprzekraczalne". Jego gospodarz odpowiedział: "Polska nie może zaczynać członkostwa w Unii od weta", jak podała "Rz".
KTO Z POLSKĄ - NA JAKICH WARUNKACH I NA JAK DŁUGO?
Dotychczas najsilniejsze poparcie zapewnia Polsce, głównemu oponentowi konwentowej propozycji, Hiszpania, która też ma do wygrania najwięcej. Przedstawiciele Wielkiej Brytanii także sugerowali wielokrotnie, że będą skłonni poprzeć stanowisko Polski w zamian za pomoc w utrzymaniu zasady weta w rozstrzyganiu przez Unię kwestii podatkowych i związanych z polityką zagraniczną.
Te same kraje znalazły się w koalicji z Polską już wcześniej - gdy zdecydowały się poprzeć atak Stanów Zjednoczonych na reżim Saddama Husajna w Iraku.
Co ciekawe, w zachodnich mediach stosunkowo niewiele mówi się o tzw. "polskiej strefie" w Iraku, w której pod polskim dowództwem służą żołnierze z wielu państw. Natomiast od kilku tygodni Polska występuje w roli jednego z rozgrywających w kwestii konstytucji UE, a więc przyszłości Wspólnoty.
Pojawiają się nawet - na razie dość nieśmiałe - głosy o tym, że tworzy się nie tyle drastyczny podział UE na część pro- i antyamerykańską, ale że powstaje zalążek nowego "twardego jądra" Unii, które mogłoby stać się przeciwwagą dla tandemu Francja-Niemcy, inicjatora europejskiej integracji.
Powstaje tylko pytanie - już powracające u wielu publicystów - czy taki sojusz znajdzie na tyle dużo znaczących celów wspólnych, by przetrwać: jakie będzie stanowisko Polski, czy też jej bliskich sojuszników, w kwestii przyszłości np. Wspólnej Polityki Rolnej (CAP), funduszy strukturalnych, przyszłość Paktu Stabilności i Wzrostu, tworzenie unijnych sił zbrojnych.
W przyszłości Polska będzie więc musiała odpowiedzieć najpierw sobie, a potem na forum unijnym, na wiele zasadniczych pytań.
Najważniejsze jednak, to znać te odpowiedzi i trwać przy nich, jeśli są tego warte, niezależnie od głosów "starych członków" UE, starających się ustawić nowicjusza w drugim szeregu przypominaniem mu o tym, że wspólne dobro i umiejętność zawierania kompromisów to podstawy funkcjonowania UE.
Odpowiedź na takie apele - w formie pytającej - przygotował dla Polski tygodnik "The Economist":
"Gdzie jest europejski interes we francusko-niemieckiej decyzji o wyrzuceniu do kosza paktu stabilności? Gdzie europejski interes w usilnej obronie przez Francję szkodliwej i protekcjonistycznej polityki CAP? Gdzie leży europejski interes w brytyjskim uporze przy rabacie budżetowym? Albo w hiszpańskim dążeniu do utrzymania nieproporcjonalnie dużej pomocy regionalnej UE?" (ISB)
Tomasz Oljasz
tom/qk/pk