TOWARZYSTWA DRŻĄ O RYWALI
Upadek jednego z towarzystw może doprowadzić do osłabienia pozycji małych firm
Ewentualne bankructwo jednego z czołowych zakładów ubezpieczeniowych byłoby poważnym podważeniem wiarygodności mniejszych spółek, a więc oznaczałoby ucieczkę klientów. Zdaniem niektórych, upadek jednego z towarzystw na pewno stworzyłby także nie najlepszy klimat w przededniu prywatyzacji największej spółki w branży, czyli PZU. Nie brakuje jednak i takich, którzy twierdzą, że właśnie PZU skorzystałoby na eliminacji jednego z konkurentów najwięcej.
Realna groźba upadku jednego z towarzystw ubezpieczeniowych jest obecnie niewielka. Choć nie brakuje głosów, że jednej z firm bankructwo zagląda już oczy. Której? Najlepiej zorientowany jest zapewne Państwowy Urząd Nadzoru Ubezpieczeń, ale tradycyjnie milczy.
Zapytaliśmy więc przedstawicieli kilku towarzystw ubezpieczeniowych o ewentualne konsekwencje bankructwa jednego z konkurentów. Wszyscy zgodnie powtarzają, że dosłownie i w przenośni zapłaciliby za to wszyscy, a ceną byłoby poderwanie zaufania do całego rynku ubezpieczeniowego.
— Byłoby na to najmniej odpowiedni moment. Ewentualny krach zachwiałby bowiem także wiarą w sens reformy emerytalnej. Przecież II filar powstaje na bazie zaufania do towarzystw ubezpieczeniowych — wyjaśnia jeden z prezesów.
Szefowie spółek z branży nie mają wątpliwości, że pierwszą konsekwencją upadku firmy postrzeganej dotąd jako silna i wiarygodna byłaby ucieczka klientów z małych, działających od niedawna firm. Klienci kolejny raz wróciliby do Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń oraz Warty. Czy zatem w interesie dawnego monopolisty jest eliminacja jednego z mniejszych rywali? Nic bardziej mylnego.
— Destabilizacja rynku może przekreślić szanse udanej prywatyzacji PZU. Chaos z pewnością przepłoszy potencjalnych inwestorów. A ponadto to właśnie PZU poniosłoby największy finansowy ciężar takiego bankructwa — podkreśla Jan Monkiewicz, prezes Polisy Życie.
— Ponadto proces odzyskiwania przez PZU udziału w rynku stoi w sprzeczności z koniecznością demonopolizacji ubezpieczeń — twierdzi Tomasz Mintoft-Czyż, prezes Stowarzyszenia Polskich Brokerów Ubezpieczeniowych i Reasekuracyjnych.
Innego zdania jest Władysław Jamroży, prezes PZU, który twierdzi, że gdyby doszło do upadku jednej z firm — a takie zagrożenie właśnie teraz istnieje — to nie miałoby to większych konsekwencji dla lidera rynku.
— Kolejny raz okazałoby się, że jesteśmy jednym z niewielu wiarygodnych towarzystw. Oczywiście ponieślibyśmy największe koszty takiego rozwoju wypadków, bo proporcjonalnie do udziału w rynku musielibyśmy zabezpieczyć wypłaty odszkodowań z polis OC, sprzedanych przez feralną firmę — twierdzi prezes.
Więcej na reklamę
Czwarta na rynku Hestia Insurance prognozuje, że gdyby spełniły się czarne wizje, towarzystwa będą musiały wydać na swoją promocję dużo więcej niż zaplanowały.
— Gdyby jednak zrealizowały się czarne scenariusze, to będziemy musieli wysupłać z naszych kieszeni zdecydowanie więcej. Dużo pieniędzy pochłonie też przekonywanie indywidualnych nabywców polis, że warto się jednak ubezpieczać — przewiduje Małgorzata Makulska, wiceprezes Hestii Insurance i STU na Życie AL Hestia.
10 milionów na bankruta
Marek Binięda, prezes TU PBK, firmy ze środka ubezpieczeniowej tabeli, obliczył, że wypadnięcie z gry konkurenta z czołówki kosztowałoby jego towarzystwo około 10 mln zł.
— Rynek ocenia, że zobowiązania feralnej firmy z tytułu ubezpieczeń obowiązkowych wynoszą około 200 mln zł. Jeżeli tak jest naprawdę, bylibyśmy zmuszeni do wpłacenia o 10 mln zł więcej niż wynoszą nasze obowiązkowe świadczenia na rzecz Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego — twierdzi szef TU PBK.
Marek Binięda uważa także, że groźba ucieczki chętnych na polisy i dodatkowe obciążenia mogą zachwiać kondycją mniejszych towarzystw. Jeżeli tak będzie rzeczywiście, możemy, na razie tylko teoretycznie, stanąć w obliczu niebezpieczeństwa efektu domina, czyli dalszych bankructw.