W bogatym kraju jeżdżą autobusami

Paweł SołtysPaweł Sołtys
opublikowano: 2019-01-24 22:00

Czy Polak jest gotów sprzedać auto i korzystać z innych form komunikacji? Odpowiedzi na to pytanie poszukujemy w najnowszym odcinku podcastu. — Dla pracodawcy, który ma do wyboru: wynagrodzić nas wyższą pensją lub samochodem, rachunek przemawia na korzyść sfinansowania auta — mówi Cezary Raczyński, prezes mLeasingu

Rozmowa jest częścią podcastu, możesz go posłuchać w Twojej aplikacji podcastowej lub na pb.pl/dosluchania.

„PB”: Samochód służbowy zamiast własnego. Co pan powie na taką alternatywę? Czy szef da się przekonać, żeby w zamian za obniżkę pensji kupić pracownikowi auto?

Może to być korzyść dla obu stron. Aby pracodawca zapłacił nam netto 1000 zł, musi, podobnie jak my, odprowadzić podatek, składkę na ZUS itd. Koszt wypłaty 1000 zł jest więc znacznie wyższy. Jeżeli za uzbierane w ten sposób pieniądze kupimy własny samochód, to musimy go jeszcze ubezpieczyć, kupić paliwo itd. Dla pracodawcy, który ma do wyboru: wynagrodzić nas wyższą pensją lub samochodem, rachunek przemawia na korzyść sfinansowania samochodu i przekazania go pracownikowi.

Tym bardziej że może w ten sposób ograniczyć np. koszt utrzymywania parkingów.

Jeżeli pracodawca zdecyduje, że udostępni pracownikowi samochód służbowy, to powinien zadać sobie pytanie, co w tym wypadku jest ważne. Jeżeli ma on być sporadycznym środkiem transportu, to można się zastanowić nad posiadaniem puli samochodów. Pracownik schodzi do garażu, otwiera auto za pomocą aplikacji i jedzie — takie rozwiązania już są na rynku i my też je testujemy. To jest coś w rodzaju taksówki, ale tylko dla pewnej grupy pracowników. Samochód może być przez pracodawcę finansowany w formule najmu, czyli tak naprawdę pracodawca spłaca wyłącznie utratę jego wartości, a na końcu jest on zwracany firmie finansującej i sprzedawany na rynku. Ta usługa może być również realizowana z usługą zarządzania — wówczas pracodawcy odpada pewna fatyga związana z np. wymianą opon, przeglądami, autoryzowaniem napraw. To ma bardzo pozytywne konsekwencje dla samego parku samochodowego, który wraca na rynek. Samochód, który wraca po okresie najmu do firmy leasingowej, to pojazd, którego historię doskonale znamy. Wiemy, w jakich terminach dokonywane były przeglądy, jakie miał usterki. Mamy w związku z tym bardzo dużą pulę aut uwalnianych co roku, używanych w okresie 3-5-letnim, o bardzo dobrych standardach eksploatacji. I w końcu jest też oczywiście tradycyjna formuła leasingu, gdzie na końcu właścicielem auta staje się pracodawca. Pytanie: co dalej? Na co mu ten samochód będzie potrzebny? To jest trochę jak ze sprzętem IT — kupujemy go do firmy i później mamy w szafach mnóstwo monitorów, klawiatur, starych komputerów, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Przy obecnym rynku wydaje się, że ten tradycyjny leasing jest wypierany i zastępowany przez najem z zarządzaniem.

Czy jesteśmy gotowi, żeby porzucić własne samochody, czy nadal będzie to część „polish dream”?

Ktoś kiedyś powiedział, że bogaty kraj, to nie taki, w którym wszyscy, nawet najbiedniejsi, mają własne samochody. Bogaty kraj to taki, w którym nawet najbogatsi korzystają z komunikacji publicznej. Powiedzmy sobie uczciwie — w Polsce nie jesteśmy na to gotowi. Tu nie chodzi o indywidualizm — czas dojazdu do pracy, czas dotarcia do najbliższej formy transportu zbiorowego to skomplikowany proces. Osobna sprawa to pytanie, czy samochód jest wciąż symbolem statusu i prestiżu? Samochód jest jednak pewnego rodzaju przedłużeniem naszego salonu — świadczy nieco o naszym statusie, trochę tak jak bardzo dobre buty. Natomiast gdybym ja miał alternatywę, że w ciągu 10 minut przemieszczę się do metra i dojadę nim w okolice mojego biura, to z pewnością bym to zrobił. W Warszawie, gdy tego próbowałem, mój czas dojazdu do pracy wydłużał się o 40 minut. Więc na razie ekonomia czasu jest przeciwko rezygnacji z auta.