Z podwójnym entuzjazmem powitał zatem czeskiego kolegę Andreja Babiša. Miał zawieźć wyszehradzkich gości na wycieczkę krajoznawczą do prekursorskiej, zasiekowej granicy Węgier z Serbią, ale zawęził prezentację do kolegi czeskiego. W tych gorących dniach nabrzmiewającego konfliktu o kopalnię węgla brunatnego Turów nasz szef rządu nie chce czeskiego widzieć na oczy, a tym bardziej podawać mu ręki. Trudno to pojąć, przecież mogliby sobie wykroić na uboczu budapeszteńskiego szczytu ze dwie godziny na twardą, męską rozmowę w cztery oczy. Czyżby to oznaczało, że w związku z dość marnymi prognozami partii ANO przed wyborami 8-9 października do czeskiego parlamentu Mateusz Morawiecki już Andreja Babiša… skreślił? Całkowicie odwrotnie postępuje Viktor Orbán, który właśnie bardzo mocno stawia na przedłużenie władzy czeskiego premiera, chociaż ten w strukturach europejskich przykleił się do liberalnej grupy Odnowa Europy pod wodzą Emmanuela Macrona. Paradoksalnie ta grupa obecnie do bardzo podpadniętego Andreja Babiša i jego partii ANO się nie przyznaje.
Dyplomacja obrażalstwa jest ulubioną metodą rozwiązywania przez władców z PiS sytuacji kryzysowych. Ścieżkę przetarł w lipcu 2006 r. ich guru, prezydent Lech Kaczyński, który obraził się na niemiecką „kartoflaną” publikację w „Die Tageszeitung” i nocą odwołał poranny wylot na obchody 15-lecia Trójkąta Weimarskiego. W grudniu 2006 r., gdy kartofle się już przejadły, szczyt się jednak odbył. Dość niedawno natomiast, w lutym 2019 r., premier Mateusz Morawiecki w ostatniej chwili odwołał udział w wyjazdowym szczycie Grupy Wyszehradzkiej (pierwszym w jej dziejach poza obszarem UE) w Izraelu. Wtedy obraził się na holokaustową wypowiedź premiera Benjamina Netanjahu, który miał gościć V4. Ciekawe, że rok wcześniej obaj premierzy w utajnionej wspólnej operacji doprowadzili do wycofania w jeden dzień słynnej polskiej ustawy o IPN i załagodzenia ostrego konfliktu. Oba przypomniane przypadki potwierdzają, że w obyczajach PiS międzynarodowe obrażanie się i naprawianie w jednym stoją domu, zaś kolejność bywa zaskakująca.
Obecne obrażenie się Mateusza Morawieckiego na Andreja Babiša ma posmak wyjątkowo tragikomiczny. W październiku 2020 r. nasz premier wzniośle napisał „Przyjaciele zawsze mogą na siebie liczyć!”. Odnosiło się to do wymiany politycznych usług — wzajemnego reprezentowania na szczycie Rady Europejskiej kolegi nieobecnego, co traktat dopuszcza. Z powodów epidemicznych najpierw 1-2 października nasz był ustami czeskiego, a 15-16 października nastąpił rewanż. Premierzy zademonstrowali braterstwo krwi i absolutnie najwyższy poziom zaufania. Po eksplozji konfliktu o kopalnię Turów tamto demonstracyjne spijanie sobie z dziobków zyskało wyraz wręcz szyderczy. Notabene przez wiele miesięcy 2020 r. rząd PiS kompletnie lekceważył nabrzmiewający konflikt o Turów. Wreszcie 26 lutego 2021 r. zdeterminowany Andrej Babiš odpalił granat w postaci skargi do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Wymiar kabaretowy miała okoliczność, że nastąpiło to tuż po obchodach 30-lecia Grupy Wyszehradzkiej na Wawelu. 17 lutego 2021 r. Mateusz Morawiecki i Andrej Babiš prezentowali do kamer przyjacielskie uśmiechy, ale gospodarz wtedy nie pomyślał o rzeczowej rozmowie w sprawie Turowa. Dziewięć dni po dzióbkach na Wawelu polski rząd był czeskim pozwem totalnie zaskoczony.
