Nie ma w Unii Europejskiej bardziej „zrośniętych” gospodarek niż Polska i Niemcy. W 2019 r. Polska wysłała do Niemiec 27,6 proc. eksportu, a Niemcy do Polski 5 proc., co oznacza, że handel między tymi krajami stanowi 16,3 proc. całej wymiany handlowej tych krajów. Żadna inna para unijnych krajów nie ma podobnego wyniku – wynika z raportu Grant Thornton. W ubiegłym roku Polska została piątym partnerem handlowym Niemiec, które od lat są najważniejszym partnerem Polski. Polskie firmy zainwestowały w Niemczech 1,41 mld zł, za Odrą działa ich 1000-1500, nie licząc jednoosobowych działalności.
Dlatego gdy niemieckie firmy poważnie zachorują, polskim grozi co najmniej katar. Niemieckie chorują na COVID-19. Rząd ratuje je dofinansowaniem, gwarancjami i zmianami przepisów. Łączna kwota kredytów, dopłat, poręczeń i dokapitalizowania państwa dla firm z problemami finansowymi sięga już 79,1 mld EUR. Wypłaty rządowej pomocy się jednak opóźniają. Na rynku funkcjonują firmy zombie – nierentowne, niewypłacalne, nadmiernie zadłużone. Działają, bo wprowadzone w związku z COVID-19 przepisy nadal pozwalają zarządom nie składać wniosków o upadłość. W marcu 2020 r. pierwsza ustawa covidowa wprowadziła w przypadku niewypłacalności lub nadmiernego zadłużenia takie rozwiązanie do 30 września 2020 r. Potem rząd prolongował to prawo do końca ubiegłego roku, a ostatnio do końca stycznia tego roku.
Idzie fala
– Z bardzo dużym prawdopodobieństwem ten przepis zostanie wydłużony do końca kwietnia 2021 r. Brak obowiązku składania wniosków o upadłość dotyczy obecnie już „tylko” przedsiębiorstw wykazujących nadmierne zadłużenie, czyli jeśli majątek oraz oczekiwane wpływy nie pokrywają zobowiązań, ale firma jest wypłacalna, czyli posiada zdolność opłacania bieżących zobowiązań i płaci faktury, pensje i podatki oraz złożyła w terminie wniosek pomocowy. Niestety, w świadomości publicznej oraz wśród zarządów firm utrzymuje się przekonanie, że takich wniosków nie musi składać nikt. Mamy więc kolejny lockdown, firmy – także niewypłacalne – nie zarabiają na bieżąco, a jednocześnie nie składają wniosków o upadłość, podpisują kolejne umowy i zaciągają nowe zobowiązania. Pamiętajmy, że Niemcy są w roku wyborczym, co może powodować presję rządu na ograniczanie liczby upadłości. Najlepsi specjaliści od prawa upadłościowego w Niemczech twierdzą jednak, że fala upadłości ruszy najpóźniej od kwietnia. Polskie firmy, które już mają kontrakt albo go negocjują, powinny być świadome zagrożenia – mówi Jakob Krupski, adwokat i doradca restrukturyzacyjny zarządzający berlińską kancelarią KKP Legal.

W 2020 r. wnioski o upadłość złożyło w Niemczech 17 tys. firm, czyli o 9 proc. mniej niż w 2019 r. W październiku ubiegłego roku niemieckie sądy rejonowe zarejestrowały 1084 wniosków o upadłość, o 31,9 proc. mniej niż w analogicznym miesiącu 2019 r. W listopadzie było ich o 5 proc. więcej niż w październiku, a w grudniu o 18 proc. więcej – wynika z danych Destatis, niemieckiego odpowiednika GUS-u. Dane mogą nie odzwierciedlać jednak rzeczywistości. Instytut Gospodarki Niemieckiej (Institut der deutschen Wirtschaft, IW) spodziewa się, że już w 2020 r. funkcjonowało około 4,5 tys. firm zombie. IW szacuje, że w tym roku liczba upadłości wzrośnie do 23,25 tys. Natomiast z badań Zrzeszenia Niemieckich Izb Przemysłowo-Handlowych (DIHK) wynika, że upadłość może ogłosić 175 tys. niemieckich firm.
Chociaż to z jednej strony szansa dla polskich przedsiębiorstw, które mogą od syndyka kupić upadłą spółkę z czystym kontem, pracownikami, referencjami, a czasem nawet kontraktami, z tym zjawiskiem wiąże się jednak więcej zagrożeń.
Nie do odzyskania
– Chociaż tarcza rządu niemieckiego i ubezpieczycieli wyniosła aż 400 mld EUR, a firmy ubezpieczeniowe zobowiązały się do utrzymania poziomu zabezpieczeń, to fala upadłości może to zmienić, a wtedy będzie jeszcze trudniej niż teraz o zabezpieczenie roszczeń eksportowych. W przypadku upadłości niemieckiego kontrahenta wierzyciele mogli otrzymać bardzo niewiele, albo i nic. Według statystyk w czasach przed pandemią średnia kwota odzyskanych wierzytelności wynosiła około 5 proc. W czasach COVID-19 będzie jeszcze gorzej – przewiduje Jakob Krupski.
Upadły partner to także problemy podatkowe.
– Po bankructwie niemieckiego kontrahenta okaże się, że polska spółka ma błędną wycenę jego należności i konieczny jest odpis aktualizacyjny, który w skrajnych przypadkach może być wyższy niż kapitał polskiej spółki. Konsekwencje mogą być dramatyczne – uważa Paweł Suliga, doradca podatkowy z działającej w Osnabrück w Dolnej Saksonii z firmy HLB Klein Mönstermann.

Podatek VAT od transakcji podlegających opodatkowaniu w Niemczech należy odprowadzić nawet, jeśli kontrahent nie reguluje zobowiązań. Korekta podatku jest z reguły możliwa dopiero po ogłoszeniu upadłości, podczas gdy w Polsce – po 90 dniach braku płatności. Ekspert radzi też, by przemyśleć funkcjonowanie zakładów podatkowych i alokację wyniku pomiędzy krajami.
Problemy już się w Niemczech - i nie tylko - pojawiły.
– Od rozpoczęcia pandemii coraz trudniej jest w Niemczech odzyskać należności. Część dłużników wchodzi w procedurę upadłościową, inni w restrukturyzację, a niektórzy w momencie pojawienia się kłopotów pozbyli się biznesów i kontakt z nowym właścicielem jest często niemożliwy. Tymczasowe regulacje chroniące dłużników przed wierzycielami i ograniczające liczbę bankructw wprowadziło w ubiegłym roku wiele państw, w tym Hiszpania, Włochy i Belgia. Tam także można napotkać trudności w dochodzeniu należności. Prognozuje się, że w większości krajów naszego kontynentu będzie w tym roku więcej niewypłacalności niż w 2020 r. Raporty o finansowej kondycji kontrahentów, pomoc firmy windykacyjnej czy nawet kontynuowanie współpracy jedynie z dotychczasowym i sprawdzonym odbiorcą nie gwarantują, że polski eksporter otrzyma zapłatę na czas i w pełnej wysokości. Należy korzystać z różnych rozwiązań chroniących bezpieczny handel, w tym wypadku najlepiej z ubezpieczenia należności – uważa Amelia Bień, dyrektor departamentu windykacji KUKE.
Bez obaw
Polskie firmy tsunami w upadłościach się nie obawiają.
– W ciągu ostatniego roku żaden zleceniodawca Budimeksu w Niemczech nie ogłosił upadłości, co więcej upadłości było wśród niemieckich firm budowlanych o ok. 10 proc. mniej niż w 2019 r. Naszym zabezpieczeniem są krótkie terminy płatności. W 2020 r. zabezpieczyliśmy się dodatkowo skracając jeszcze te terminy. Sprawdzamy też zawsze naszych kontrahentów pod kątem wiarygodności finansowej. Nasi klienci w Niemczech w większości składają zamówienia na bieżące zlecenia i produkcję, która nie jest magazynowana. W związku z tym łańcuch zamówień i produkcji jest dobrze widoczny, a tym samym mniej narażony na zatory płatnicze. Produkujemy głównie dla dużych firm budowlanych, a budownictwo w Niemczech jest w dobrej kondycji - mówi Michał Wrzosek, rzecznik Budimeksu.
Dodaje, że niemieckie szacunki mówią o kilkunastu tysiącach upadłości firm budowlanych w 2021 r., ale głównie małych. Bankructwa będą dotyczyć przede wszystkim firm z branży handlowej i usługowej.
Bezpiecznie czuje się też budowlany Erbud, który na niemieckim rynku działa od trzech dekad.
– Oczywiście na bieżąco analizujemy sytuację. Ostatni raport Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych rzeczywiście nie napawa optymizmem, Marcel Fratzscher, jego prezes, mówi wręcz o "katastrofie, która może potrwać latami". Martwi mnie oczywiście prognozowany spadek niemieckiego PKB, jednak najbardziej ucierpią przedsiębiorstwa silnie uzależnione od eksportu – jak chociażby branża motoryzacyjna. Grupa Erbud działa na rynku niemieckim w dość bezpiecznym segmencie – serwis dla przemysłu wydaje być odporny na kryzysy. Niemcy szczepią na potęgę, mają silne tarcze antykryzysowe, rozsądnych ekspertów. Liczę, że ten rok będzie rokiem powrotu do normalności – mówi Dariusz Grzeszczak, prezes Erbudu.
Przedsiębiorcy uważają, że upadłości nie dotkną dużych firm.
– Docierają do mnie sygnały o możliwych bankructwach w Niemczech, ale według moich informatorów dotyczy to głównie firm, które działały w szarej strefie i w związku z tym nie mogą liczyć na pomoc państwa. Mamy dwóch dużych partnerów na niemieckim rynku i na pewno nie są zagrożeni upadłością – mówi Henryk Orfinger, przewodniczący rady nadzorczej Dr Irena Eris, producenta kosmetyków.
– Pracujemy z dużymi koncernami: VW czy Daimlerem. Nie znam tematu – przyznaje Tomasz Szpikowski, prezes Bergman-Engineering, firmy zajmującej się outsourcingiem inżynierów.
– Współpracujemy z podmiotami przemysłowymi. Mają się dobrze. Sprawdzamy klientów w wywiadowniach gospodarczych i nie dostaliśmy ani jednej uwagi co do wiarygodności niemieckiego podmiotu. Kondycja branży przemysłowej jest dobra, a perspektywy – w związku ze zmianami łańcuchów dostaw – jeszcze lepsze. Nasi partnerzy są raczej niezadowoleni, że pomoc państwową otrzymały wszystkie firmy, także takie, które bez COVID-19 i kroplówki od rządu dawno by wypadły z rynku, a dzięki niej będą funkcjonować jeszcze przez kilka lat – mówi Bartosz Świderek, wiceprezes firmy Pol-Inowex, która zajmuje się relokacją fabryk.
Odpowiedzi odmówiły m.in. Mlekovita, która „nie komentuje bieżących zdarzeń z zakresu procesów gospodarczych”, Selena (ze względu na niewielką sprzedaż do Niemiec) czy Nowy Styl.
Co w umowie
Na każdym etapie – przy negocjacji umowy, po jej zawarciu, a nawet po złożeniu wniosku o upadłość niemieckiego kontrahenta – polska firma może przeciwdziałać utracie pieniędzy.
– Najważniejsze to zabezpieczyć się przed upadłością kontrahenta. Mam dziś na biurku kilkadziesiąt umów polskich firm z komentarzami ich działów prawnych. Ani jeden nie dotyczy zabezpieczenia przed upadłością. Ani jeden klient nie prosi, żeby sprawdzić, czy niemiecka firma jest wypłacalna. Jedyne punkty związane z zagrożeniem COVID-19 dotyczą zabezpieczenia na wypadek zamknięcia granicy z Niemcami – mówi Jakob Krupski.
Zaleca sprawdzenie finansów kontrahenta w wywiadowniach gospodarczych, np. Creditreform, najbardziej znanej w Niemczech czy Schufa, odpowiedniku KRD oraz zwrócenie uwagi na poziom kapitału zakładowego.
– W trakcie pandemii zarząd ma zwiększone obowiązki w stosunku do udziałowców i wierzycieli, a brak wywiązania się z nich może się skończyć odpowiedzialnością karną. W Niemczech odpowiedzialność za spółkę ponoszą nie tylko członkowie zarządu, ale i doradcy podatkowi czy biegli rewidenci, dlatego można żądać od nich zaświadczenia o kondycji kontrahenta – dodaje Paweł Suliga.
Bardzo ważne jest także zastrzeżenie własności za dostarczony towar czy materiał do momentu płatności.
– Takiego zapisu nie ma w żadnym projekcie umowy polskiej spółki, ale zachęcam do tego każdego klienta. Bez niego w momencie wejścia do spółki syndyka towar polskiej firmy zostanie sprzedany, by spłacić wierzycieli. Proste prawo zastrzeżenia własności nie musi być nawet klauzulą umowną, polska firma może takie zastrzeżenie wprowadzić jednostronnie, np. przy wysyłce towaru, komunikując to niemieckiemu kontrahentowi nawet jednym zdaniem. Bardziej skomplikowane konstrukcje zastrzeżeń własności, np. na wypadek przetworzenia towaru albo zabudowania materiałów, powinno się uzgadniać umownie, co jest standardem umów niemieckich. O istniejącym zastrzeżeniu własności należy syndyka poinformować niezwłocznie – radzi Jakob Krupski.
Wymienia kilka innych mechanizmów, które warto mieć w umowie. Jednym z nich jest prawo zakończenia umowy w przypadku znacznego pogorszenia sytuacji finansowej niemieckiego kontrahenta. Kolejny to przedpłaty i płatności cząstkowe z określeniem, co się stanie, jeśli niemiecki partner nie uiści ich w określonym czasie. Jeśli spółka należy do większej grupy, warto poprosić o poręczenie płatności przez spółkę matkę lub gwarancję płatności z banku.
– W Niemczech z tytułu kodeksu zabezpieczenie płatności obowiązuje jedynie w przypadku umów budowlanych, zalecamy wprowadzić je jednak do umów innego rodzaju, jak sprzedaży czy o dzieło – wskazuje adwokat.
W przypadku kontraktów budowlanych, inaczej niż w Polsce, przy upadłości czy braku płatności od niemieckiego generalnego wykonawcy polski podwykonawca nie może liczyć na zwrot pieniędzy od inwestora. Nie zdają sobie z tego sprawy polskie spółki.
– Tymczasem, jeśli zwrócą się do inwestora przy braku regularnych płatności od niemieckiego kontrahenta, mogą zostać wręcz oskarżone o złamanie poufności, co zagrożone jest odszkodowaniem. Polecam, by w umowie zawierać zapisy przewidujące rozwiązania takich sytuacji, od zwolnienia z poufności, poprzez cesję roszczeń o wynagrodzenie, aż po prawo zawarcia umowy bezpośrednio z inwestorem w celu kontynuacji inwestycji – mówi Jakob Krupski.
Ponieważ pandemia trwa już od kilkunastu miesięcy, niekoniecznie trzeba ją uznać za siłę wyższą zwalniającą strony umowy z dotrzymania terminów czy dokonania płatności. Warto się jednak przed konsekwencjami pandemii nadal zabezpieczać i wpisywać, że stanowi nadal siłę wyższą. W przeciwny razie nawet w przypadku np. choroby lub kwarantanny całej polskiej załogi albo zamknięcia granic polska firma będzie odpowiadała za niedotrzymane terminy i niezrealizowane prace. Dlatego warto też się ubezpieczać.
– Istnieją bardzo ciekawe produkty finansowe zabezpieczające firmy nie tylko od wypadków i wyrządzonych szkód, lecz także od wad, także seryjnych. Taka wada seryjna potrafi doprowadzić polską firmę do upadłości, w Niemczech ubezpieczenia tego typu to standard. Produkty ubezpieczeniowe powinny się znaleźć na biurku każdego dyrektora finansowego. Różnica między polskimi a niemieckimi firmami polega na tym, że każda niemiecka spółka ma 30 ubezpieczeń, z czego 10 niepotrzebnie, a polska firma ma jedno ubezpieczenie, a brakuje jej jeszcze 10 – żartuje Jakob Krupski.
Siądź do stołu
Ma też rady dla firm, które już realizują umowy, a niemiecki kontrahent nie płaci. Warto konsekwentnie egzekwować zapłatę grożąc wstrzymaniem prac, a a nawet wypowiedzeniem umowy. Jeśli takie prawo przysługuje w ramach umowy lub kodeksu, można też wezwać kontrahenta do przedłożenia bankowego zabezpieczenia płatności.
– Od marca 2020 r. prawie każda większa umowa jest aneksowana, wszystkie rozsądne firmy siadają do stołu i renegocjują kontrakty w związku z COVID-19. Nie ma sensu „strzelać” do kontrahenta, z którym często pracujemy od lat, bo można go doprowadzić do upadłości, nieraz lepiej wydłużyć termin płatności i pozwolić np. na wykorzystanie niezapłaconego jeszcze materiału, bo wówczas jest szansa, że kontrahent sam otrzyma zapłatę i przeznaczy ją na opłacenie podwykonawców – mówi Jakob Krupski.
Odroczenie płatności lub umożliwienie spłaty w ratach może jednak zaszkodzić polskiej firmie.
– Można zostać oskarżonym o doprowadzenie do opóźnienia ogłoszenia upadłości, szczególnie jeśli problemy finansowe kontrahenta są ogólnie znane. Dlatego warto postarać się o zaświadczenie od partnera, że w momencie, gdy wydłużamy mu termin płatności, jego firma nie spełnia warunków do ogłoszenia upadłości – podpowiada Jakob Krupski.
Jeśli niemiecka spółka już ogłosiła upadłość, należy zabezpieczyć zastrzeżoną własność pismem do syndyka. Informacje o upadłościach publikowane są codziennie i szybko trafiają do niemieckiego KRS, który warto sprawdzać regularnie, nie tylko przed zawarciem umowy. Warto też wiedzieć, że syndyk analizuje przeszłość spółki. Jeśli przed ogłoszeniem upadłości firma dokonywała płatności albo przekazywała towar, syndyk może zażądać odwrócenia tych transakcji, o ile działały na szkodę innych wierzycieli. Przed odwracaniem transakcji przez syndyka uchroni przewidziana w kodeksie tzw. transakcja gotówkowa (Bargeschäft), która zakłada odpowiadające sobie pod względem wartości świadczenia obu stron w krótkim okresie, czyli np. przekazanie towaru i adekwatną zapłatę po maksymalnie 30 dniach.