Po 18 latach Pekao wraca do skarbu państwa, który kontroluje już ponad połowę sektora bankowego
Wszystko wskazuje na to, że żubr wróci z ziemi włoskiej do Polski — posługując się taką figurą retoryczną, Michał Krupiński, prezes PZU, obwieścił odkupienie Pekao od włoskiej grupy Unicredit. Po szefie ubezpieczyciela i po stojącym obok Pawle Borysie, prezesie Polskiego Funduszu Rozwoju, widać było, że mają za sobą ciężką noc.
Była to bardzo długa noc dla negocjatorów z obydwu stron. Zaczęła się z wtorku na środę, a skończyła wczoraj o 3 nad ranem. Nerwowo było do końca, ponieważ tydzień temu, na finiszu negocjacji, po sprawnym due diligence, kiedy ustalono już cenę, Włosi nabrali wody w usta i przestali komunikować się z Polakami.
Pojawiły się domysły, że Unicredit próbuje coś jeszcze wymusić na partnerze, dla którego porażka w przejęciu Pekao oznaczałaby również blamaż w wymiarze politycznym. Spekulowano, że być może do gry niespodziewanie włączył się konkurent, który chce sprzątnąć Polakom bank sprzed nosa. Ostatecznie, po niedzielnym referendum konstytucyjnym we Włoszech, którego wynik oznaczający przegraną rządu źle wróży włoskiemu systemowi bankowemu, strony wróciły do rozmów.
Nocne rozmowy
W poniedziałek ze sfer rządowych pojawiły się przecieki, że 8 grudnia stanie się „coś ważnego”. We wtorek po południu do Warszawy przyleciał wiceprezes grupy Unicredit z pełnomocnictwami do podpisania umowy. Toczyły się całonocne negocjacje, dogrywki również w środę, na rynek napływało coraz więcej sygnałów, że sprawy idą w dobrym kierunku, a w środę wieczorem PKO BP wypuścił komunikat o przyznaniu promesy kredytowej na 3,2 mld zł niewymienionemu z nazwy klientowi.
Nie trzeba było specjalnej przenikliwości, by się domyślić, że chodzi o Polski Fundusz Rozwoju. Komunikat pojawił się wówczas, kiedy negocjacje w sprawie Pekao jeszcze trwały. Tzn. wszystkie główne ustalenia zostały już zatwierdzone, trwały prace nad dogrywaniem szczegółów, czytaniu dokumentów i ich redakcji.
Polscy negocjatorzy mieli za złe bankowi, że nie zaczekał z komunikatem, bo miał 24 godziny na upublicznienie umowy o promesie. PKO BP bronił się, twierdząc, że nowe przepisy wymagają natychmiastowego informowania rynku. Jak się okazało, raport bieżący w niczym nie zaszkodził, podgrzał tylko atmosferę, ponieważ media zaczęły interpretować komunikat jako zapowiedź przejęcia Pekao. Ostatecznie umowa między grupą Unicredit, właścicielem 40 proc. akcji Pekao, a konsorcjum PZU — Polski Fundusz Rozwoju o zakup 33 proc. akcji została podpisana o 3 nad ranem. Na otwarciu akcje banku mocno straciły, ale potem zaczęły zyskiwać na wartości. Pozytywnie na informacje o transakcji zareagował kurs PZU, wybijając się w górę o blisko 4,5 proc.
Czarna polewka
O 11 proc. poszybowały natomiast akcje Alior Banku. To drugoplanowy aktor w trzeciej części sagi pt. „Repolonizacja sektora bankowego”. W pierwszej sam Alior został „odzyskany” od zagranicznego inwestora. Przejmującym był PZU. W drugiej bank kupił od Amerykanów wydzieloną część Banku BPH. W trzeciej przymierzał się do przejęcia wybranych aktywów Raiffeisena. W środowy wieczór, wkrótce po komunikacie o promesie, Alior powiadomił rynek, że wycofał się z negocjacji z Austriakami.
Informacja dość zaskakująca, ponieważ szef Raiffeisen Bank International mówił w połowie listopada, że umowa jest kwestią dni. Zgodnie z porozumieniem z KNF, Austriacy mieli czas na zamknięcie transakcji do końca listopada. „Puls Biznesu” pisał, że termin jest nie do utrzymania. Przyczyna leżała po stronie polskiej — według naszych informacji, umowę zablokowała rada nadzorcza Aliora, nie zgadzając się na wynegocjowaną już cenę. Austriakom bardzo zależało na wycenie powyżej wartości księgowej, godzili się w zamian na wiele ustępstw w sprawie aktywów, jakie może sobie wybrać kupujący. Rada nadzorcza uznała jednak, że przy takiej wycenie banku i aktualnej wycenie Aliora emisja akcji na przejęcie może zakończyć się niepowodzeniem. © Ⓟ
Podpis: Eugeniusz Twaróg