Pomysł dodatkowego opodatkowania sklepów wielkopowierzchniowych Prawo i Sprawiedliwość zgłasza od lat. Jeszcze przed wyborami politycy przekonywali, że nowa danina musi wyrównać szanse rodzimego biznesu w konkurencji z międzynarodowymi sieciami. Po tygodniach dyskusji i konsultacji Ministerstwo Finansów pokazało, jak sobie wyobraża nową daninę od sprzedaży detalicznej.

Rządowy plan
Podatku unikną najmniejsze podmioty, mające do 1,5 mln zł miesięcznego obrotu. Biznesy o przychodach miesięcznych do 300 mln zł zapłacą według stawki 0,7 proc., a przedsiębiorcy, którzy osiągnęli ponad 300 mln zł, oddadzą fiskusowi 1,3 proc. Największym zaskoczeniem jest jednak trzecia i najwyższa stawka podatkowa — 1,9 proc. Według niej z fiskusem rozliczać będą się ci, którzy osiągają przychody ze sprzedaży detalicznej prowadzonej także w soboty, niedziele i inne dni ustawowe wolne od pracy.
Fiskus nie dobierze się jednak do kieszeni wszystkim. Z podatku wyłączona będzie sprzedaż leków i refundowanych wyrobów medycznych. Definicją towaru nie zostaną objęte posiłki przygotowywane przez zbywcę, gaz ziemny, woda, ciepło systemowe oraz energia elektryczna. Ile zarobi na tym minister finansów? Tylko w tym roku około 2 mld zł, o ile nowa danina wejdzie w życie do marca. Urzędnicy z ul. Świętokrzyskiej uważają, że nowe obciążenie dla handlowców nie podzieli losu węgierskich pomysłów, bo jest zgodne z unijnym prawem. Zdaniem ministra finansów, nie powinno też uderzyć po kieszeni Kowalskiego.
— Rynek handlu detalicznego jest tak nasycony, że podniesienie cen przez jednego przedsiębiorcę spowodowałoby odpływ klientów do drugiego. Nie spodziewamy się zatem zbiorowego podniesienia cen — mówi Paweł Szałamacha.
Branżowa krytyka
Przedstawiciele sieci, choć już zaakceptowali, że podatek od obrotów trzeba będzie zapłacić, chóralnie krytykują część założeń.
— Bardzo duże wątpliwości wzbudza zapis o wyższym podatku od handlu w soboty, niedziele i dni ustawowo wolne od pracy. O ile niedziele byłyby jeszcze zrozumiałe, gdyby wprowadzano również zakaz handlu w ten dzień, to — na gorąco — wyższa stawka za sobotnią sprzedaż wydaje mi się sporym nieporozumieniem — mówi Robert Krzak, wiceprezes Piotra i Pawła.
Wtóruje mu Jerzy Mazgaj, prezes i główny akcjonariusz giełdowej Almy.
— Wyższa stawka za handel w sobotę to jest dramat. W świetle zapowiedzi premier Beaty Szydło, że podatek będzie służył wyrównywaniu szans między polskimi i zagranicznymi firmami, niezrozumiała jest też tak mała różnica w progach między obrotem poniżej i powyżej 300 mln zł miesięcznie. To powinno być kilka razy więcej, bo inaczej żadnego wyrównywania szans nie będzie, a najwięksi na rynku tej różnicy niemal nie odczują — mówi Jerzy Mazgaj.
Wiceprezes Piotra i Pawła doszukuje się jednak kilku dobrych stron w założeniach przyjętych przez resort finansów.
— Kwota zwolnienia od podatku w wysokości 1,5 mln zł wydaje się rozsądna — przy takim progu daniny od obrotów nie będzie musiała odprowadzać większość franczyzobiorców. Także progi podatkowe wydają się spłaszczone i rozsądne, a sieci z polskim kapitałem nie będą musiały płacić wyższej stawki — mówi Robert Krzak.
Tymczasem zrzeszająca największe sieci z zagranicznym kapitałem Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji (POHiD), która postulowała wprowadzenie liniowego podatku dla całego rynku, nadal stoi na stanowisku, że wyższe progi podatkowe dla dużych graczy to forma dyskryminacji.
— Stawki podatku są generalnie wysokie i bez wątpienia odbije się to na relacjach sieci z dostawcami, jak też — prędzej czy później — na cenach na półkach. Jedynym pozytywem jest to, że jeśli władza chce opodatkować handel w niedziele, to nie będzie wprowadzać zakazu handlu w ten dzień. Wyższa stawka dla handlu w soboty jest zrozumiała tylko z fiskalnego punktu widzenia, jak zresztą cały podatek. Zobaczymy, jak to wszystko odbije się na rynku — mówi Maria Andrzej Faliński, dyrektor generalny POHiD. © Ⓟ