Ryzyko spowolnienia globalnego wzrostu gospodarczego, a może nawet globalnej recesji, to obecnie temat numer jeden wśród prognostyków makroekonomicznych. Październikowe prognozy MFW pokazały, że globalny wzrost PKB w tym roku ma wynieść 3,1 proc. – najmniej od 2009 r. Jeszcze na początku zeszłego roku MFW oczekiwał, że wzrost w 2015 r. wyniesie 3,9 proc., a na początku tego roku, że 3,5 proc. – jesteśmy zatem na wyraźnej ścieżce spadkowej pod względem oceny stanu koniunktury. Wprawdzie prognozy funduszu nie należą do najbardziej istotnych na rynku, ale w jakiś sposób odzwierciedlają one generalne trendy prognostyczne.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na inny problem widoczny w prognozach MFW, wykraczający poza ocenę bieżącej sytuacji. W ostatnich pięciu latach, na 20 rund prognostycznych MFW aż 14 razy rewidował w dół swoje prognozy na rok bieżący. Najpierw in minus zaskakiwały kraje rozwinięte, teraz źródłem zaskoczeń w dół są rynki wschodzące. Generalnie, można postawić pytanie, czy fundusz przypadkiem nie przecenia możliwości wzrostowych globalnej gospodarki? Ta tendencja do notorycznych rewizji prognoz w dół może być oczywiście odzwierciedleniem czynników losowych, ale może być też efektem strukturalnego przeceniania potencjału wzrostowego świata.

Od kilku lat wśród ekonomistów trwa dyskusja, na ile kryzys finansowy w sposób trwały obniżył potencjał rozwojowy (lub po prostu ujawnił ukryte wcześniej słabości). Wprawdzie dyskusja dotyczy głównie krajów rozwiniętych, ale wiele wniosków można ekstrapolować na całą globalną gospodarkę. Jedni twierdzą, że gdy ciężar złych długów pozostałych po kryzysie zostanie oczyszczony, wzrost wyraźnie przyspieszy, inni ostrzegają, że dynamika produktywności i wzrostu ogółem obniżyła się w sposób trwały.
Ci drudzy wskazują albo na czynniki podażowe (słabszy postęp technologiczny, gorsze dopasowanie edukacji do potrzeb rynku pracy), albo popytowe (brak bilansowania oszczędności i inwestycji nawet przy niskich stopach procentowych), ale wnioski dla prognoz są podobne. Systematyczne rewidowanie prognoz makroekonomicznych w dół może być argumentem wspierającym obóz pesymistów.
MFW tymczasem zalicza się wciąż raczej do obozu optymistów. Mimo rewizji prognoz na ten rok, fundusz wciąż twierdzi, że w kolejnych latach globalny wzrost zacznie przyspieszać. Średnio w latach 2016-2020 ma wynieść 3,8 proc., czyli o 0,7 pkt proc. wyżej niż w tym roku i o 0,3 pkt proc. wyżej niż średnio w latach 2011-2015. MFW wciąż zatem jest przekonany, że świat zrzuci z siebie pokryzysowy kurz. Czy tak będzie? Obawiam się, że te prognozy mogą być wciąż zbyt optymistyczne, głównie ze względu na przeszacowanie możliwości rynków wschodzących. W prognozach funduszu zbyt dużą wagę mogą mieć dane z ostatniej dekady, a zbyt małą wagę pewne bardziej wyraźne prawidłowości historyczne.
Na przestrzeni ostatnich sześciu dekad, czyli po II wojnie światowej, średnioroczny globalny wzrost produktywności (mierzony PKB per capita) wynosił ok 2 proc. Zdarzały się okresy o wyższej dynamice, jak pierwsze dwie dekady po II wojnie światowej czy przełom XX/XXI wieku, oraz niższej, jak lata 70. i 80. Ale ten historyczny trend ma duże znaczenie, bo on może określać pewną wrodzoną zdolność ludzkości do postępu technologicznego. Ekonomiści Lawrence Summers i Lant Pritchett napisali w 2014 r. w >>bardzo ciekawym badaniu, że powrót do długookresowej średniej (z ang. regression to the mean) „jest prawdopodobnie najbardziej istotną empirycznie cechą wzrostu gospodarczego”. Zwrócili uwagę, że długookresowe prognozy zbyt często przeceniają ostatnie dane, a nie doceniają tendencji powrotu do średniej. To właśnie może być cecha większości współczesnych prognoz.
Jeżeli nałożymy 2-procentowy wzrost produktywności na 1-procentowy wzrost liczby ludności (prognoza ONZ), to otrzymujemy długookresowy potencjał światowej gospodarki na poziomie 3 proc. (może z małym „hakiem”). To było zresztą tempo wzrostu notowane w latach 1980-2000, zanim rynki wschodzące – na czele z krajami BRIC – nie weszły w okres bezprecedensowego boomu napędzanego rosnącymi przepływami finansowymi. Lata 2000-2010, kiedy rynki wschodzące pędziły jak szalone, mogły być bardziej wyjątkiem niż nową regułą. Teraz wracamy do szarej rzeczywistości, w której globalny wzrost jest blisko historycznej średniej – czyli mało satysfakcjonujący biorąc pod uwagę wielkie oczekiwania.
To jest tylko hipoteza, ale na razie znajduje ona potwierdzenie w danych.