Na dokończenie budowy dróg i zahamowanie fali bankructw budowlanych firm trzeba wydać nawet 10 mld zł.
— Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) ogłosiła w ostatnich latach przetargi warte ponad 65 mld zł. Jeśli chcemy dokończyć ich realizację i zapewnić firmom choćby minimalną rentowność, do każdego z kontraktów należałoby dołożyć 10-15 proc. — ocenia Wojciech Malusi, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa.
A to oznacza, że do nierentownych zleceń trzeba dopłacić 6-10 mld zł. To szacunki, które powstały na podstawie obserwacji wzrostu cen materiałów budowlanych i robocizny.
— Przy tych szacunkach każdy kontrakt przyniósłby wykonawcy kilka procent zysku. Tylko wówczas można mówić o powrocie do normalnych czasów i zahamowaniu fali bankructw w sektorze — mówi Wojciech Malusi.
— Przeanalizowałem kilkadziesiąt kontraktów drogowych i szacuję, że aby urealnić ich wartość, należy dołożyć 5-9 mld zł — dodaje Janusz Piechociński, wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Infrastruktury.
Firmy już walczą o dopłaty do kontraktów, składając roszczenia do GDDKiA. Ich obecna wartość przekracza 3 mld zł, ale w branży mówi się, że wraz z zakończeniem realizacji programu budowy dróg wartość roszczeń się podwoi.
— Firmy będą walczyć o pieniądze w sądach. Przygotowaliśmy wzór pozwu. Pobrało go wiele firm — nawet tych, które nie są naszymi członkami — mówi Wojciech Malusi. GDDKiA nie chce jednak słyszeć o dopłacaniu do nierentownych zleceń.
— Oznaczałoby konieczność renegocjacji kontraktów, a tego nie dopuszcza prawo zamówień publicznych — mówi Artur Mrugasiewicz, dyrektor biura informacji GDDKiA.
Wygląda więc na to, że miliardowe straty będą musieli pokryć akcjonariusze, kredytujące banki oraz Agencja Rozwoju Przemysłu, o ile oczywiście zdecyduje wcielić się w rolę budowlanego ratownika.