Amerykańska Agencja Energetyczna (EIA) prognozuje, że w 2026 r. magazyny ropy w krajach OECD zapełnią się do poziomów niewidzianych od kryzysu pandemicznego. Zapasy mają wzrosnąć do ok. 3,1 mld baryłek na koniec roku. Dla porównania: średnia z ostatnich pięciu lat wynosiła ok. 2,8 mld baryłek.
Pozytywne prognozy
Rynkiem ropy rządzi klasyczne prawo podaży i popytu. Kiedy zapasy fizycznie rosną (wskutek nadpodaży), ma to potężne przełożenie na notowania ropy brent. Prawie 80 proc. zmienności cen można wyjaśnić samą zmianą poziomu zapasów w krajach OECD. W statystyce tak wysoki współczynnik zdarza się niezwykle rzadko.
Teoretycznie więc, jeśli prognozy EIA się sprawdzą, w przyszłym roku cena ropy mogłaby spaść nawet w okolice 40 USD za baryłkę. Nie licząc pandemii, byłby to najniższy poziom od marca 2016 r. Nawet gdyby ta prognoza podaży zmaterializowała się tylko w połowie, cena „czarnego złota” mogłaby obniżyć się do ok. 50 USD, co historycznie również jest bardzo niskim pułapem (średnia cena w latach 2011-19 wynosiła 66,5 USD).
Dobre wieści dla gospodarki
Realizacja tego scenariusza byłaby jednym z najbardziej pozytywnych zjawisk dla światowej gospodarki i geopolityki.
Zacznijmy od gospodarki. Tańsza ropa to niższe ceny na stacjach paliw, a w Polsce fluktuacje te mają istotny wpływ na wskaźnik inflacji (CPI). Z szacunków Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) wynika, że każdy spadek ceny ropy o 10 proc. obniża roczną inflację o 0,3 pkt proc. (elastyczność na poziomie 0,03). Przełóżmy to na liczby: załóżmy, że cena ropy spadnie do 50 USD. Byłaby to przecena rzędu 20 proc. względem obecnych poziomów. Zgodnie z modelem PIE oznaczałoby to, że inflacja w Polsce byłaby niższa aż o 0,6 pkt proc. w porównaniu do scenariusza, w którym ceny ropy stoją w miejscu. Jeszcze większa dezinflacja pozwoliłaby na obniżenie kosztu pieniądza (stóp procentowych) w gospodarce. To klasyczny pozytywny szok – zarówno popytowy (konsumenci mają więcej pieniędzy w portfelach), jak i podażowy (niższe koszty energii dla firm). Sprzyja to niższemu wzrostowi cen i wyższemu wzrostowi PKB. Wsparłoby to więc scenariusz goldilocks – idealnie zrównoważonej gospodarki.
Świat też by się ucieszył, ale...
Jeżeli chodzi o aspekt geopolityczny, to niskie ceny uderzają bezpośrednio w rosyjską gospodarkę, drenując jej potencjał finansowy i militarny. Dochody z ropy i gazu stanowią ok. 30–40 proc. budżetu Federacji Rosyjskiej (z czego trzy czwarte to sama ropa). Taniejący surowiec drastycznie ograniczyłby zdolność Moskwy do finansowania machiny wojennej.
Istnieje jednak fundamentalne ryzyko dla scenariusza tak dużego wzrostu zapasów w OECD. Modele podażowe agencji takich jak EIA zakładają często wysoką płynność i jednorodność światowego rynku, tymczasem uległ on silnemu rozdrobnieniu. To, że jest więcej ropy na statkach, nie oznacza, że będzie więcej ropy w europejskich magazynach. Wzrost ilości surowca na tankowcach (tzw. ropa na wodzie) nie musi po prostu przekładać się na wzrost zapasów w magazynach lądowych w naszej części świata.
Jak pokazuje historia ostatnich lat, ropa gromadzona w tzw. pływających magazynach (np. z Rosji, Wenezueli czy Iranu) często jest objęta sankcjami. Czeka ona na morzu na przeładunek lub kupca, by finalnie trafić do Chin lub Indii, a nie do Europy czy USA.
W grze są dwa scenariusze
Pozytywny: Nadpodaż ropy → wzrost zapasów na wodzie → transfer nadwyżki do magazynów OECD → gwałtowny spadek ceny gatunku brent.
Negatywny: Nadpodaż ropy (głównie sankcjonowanej) → wzrost zapasów na wodzie → transfer surowca wyłącznie do Azji (Chiny/Indie).
W tym drugim wariancie kraje OECD mogą mieć niższe zapasy, niż wynikałoby to z globalnej sumy. W efekcie cena ropy brent (referencyjna dla Zachodu) może nie spaść tak mocno, jak wieszczy EIA, ponieważ fizycznej baryłki na wolnym, zachodnim rynku może brakować, mimo że świat jako całość będzie w niej pływał.
Jeśli jednak przeważy scenariusz pierwszy, rok 2026 może przynieść nam bardzo dobre wieści na gruncie makroekonomii i geopolityki.
