Ryzyko dla rynku sztuki

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2016-06-21 22:00

Krajowy rynek sztuki wygodnie mości się na peryferiach — kogo miałyby obchodzić skoki cenowe na wiktoriańskich krzesłach

Chociaż licytowanie muzealnych arcydzieł w czołowych londyńskich domach aukcyjnych nie weszło jeszcze do kalendarza większości lokalnych inwestorów, konsekwencje wyjścia Wielkiej Brytanii z UE nie są do końca przesądzone. Dzieła, które i tak są za drogie, raczej nie potanieją na tyle, żeby najcenniejsze pejzaże angielskich romantyków miały szansę opatrzyć się w polskich gabinetach, ale pośrednicy i tak dostrzegają poważne rodzaje ryzyka dla handlu. Entuzjazm towarzyszący inwestycjom alternatywnym w czasie ostatniego głębokiego kryzysu finansowego tym razem też specjalnie nie odżył, bo poza warszawskim parkietem większość europejskich indeksów po prostu nie dawała do tego powodu.

WIG na boku

Na europejskim rynku sztuki Londyn bez wątpienia stanowi centrum obrotu, a na światowym zajmuje trzecie miejsce zaraz po Nowym Jorku i Hongkongu. W unijnym handlu dziełami sztuki i antykami brytyjskie galerie mają 65-procentowy udział, a — według danych portalu Artnet — międzynarodową wymianę z Wielką Brytanią szacuje się w tej branży na ponad 8 mld GBP rocznie.

W takich warunkach trudno więc przypuszczać, że granatowe ściany w Christie’s opustoszeją, bo kolekcjonerzy różnicujący aktywa sztuką impresjonistów nagle przestraszą się ewentualnych obciążeń — w gorszym położeniu mogą być artyści późniejsi od impresjonistów, którzy obawiają się i barier handlowych, i osłabienia funta.

Tracey Emin — słynąca z takich eksponatów jak łóżko z wyraźnie zużytą pościelą czy namiot udekorowany nazwiskami kochanków — wyraźnie podkreśla, że brytyjskim artystom zabraknąć może unijnego dofinansowania, a ograniczenia w handlu przyczynią się tylko do tego, że trudniej będzie się promować. Zwłaszcza że żaden wyraźny ruch w kierunku dóbr alternatywnych jeszcze nie nastąpił.

— W czasach gospodarczych niepokojów zainteresowaniem obowiązkowo cieszą się metale, ale rynek sztuki nie odgrywa tym razem takiej roli jak podczas załamania z 2007 r. W większości europejskich krajów widoczny był wzrost indeksów, czego konsekwencją jest odpływ kapitału z rynków alternatywnych — komentuje Krzysztof Borowski, profesor SGH. Sama Tracey Emin też nie powinna mieć problemów — cena łóżka noszącego ślady różnych aktywności doszła na londyńskiej aukcji do 2,2 mln GBP.

Widmo cła

Skandalizująca angielska twórczość — ze wspomnianym łóżkiem i rekinem w formalinie na czele — nie należy jednak do grupy aktywów zyskujących popularność wśród kolekcjonerów z Polski. Z naszej perspektywy rynek brytyjski to przede wszystkim nieprzebrana oferta wiekowego rzemiosła, które też jest drogie, ale przynajmniej proporcjonalnie do jakości.

— Rynek anglosaskiego rzemiosła rzeczywiście jest bardzo głęboki, ale brexit to z pewnością nie większy problem niż fakt, że style brytyjskie nie są już tak popularne. Meble wiktoriańskie wyceniane są przez Brytyjczyków niezmiennie wysoko, a artdecowskie czy późniejsze i skandynawskie można zdecydowanie łatwiej pozyskać z innych krajów — tłumaczy Michał Olszewski z Kucharski & Olszewski Art Market Partners i dodaje, że niepokój o rynek rzeczywiście mógłby być poważny, jeśli obiekty z Wielkiej Brytanii zostałyby ponownie obciążone cłami. Sztuka polskich artystów natomiast coraz częściej odnajdywana jest w katalogach zagranicznych domów aukcyjnych, ale dotychczas nie na taką skalę, żeby znaczenia nabierały krótkoterminowe kursowe wahania. Pod tym względem peryferie są rzeczywiście zaciszne — jeszcze w czerwcu lokalny dorobek licytowany był przecież w Sotheby’s, ale na razie w ramach aukcji „Contemporary East”, a więc jako współczesny Wschód.