Wszystkie stany psychiki inwestora

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2024-02-07 20:00

W inwestowaniu naszym największym wrogiem nie jest ani rynek, ani inni inwestorzy. Prawdziwa sztuka polega na pokonaniu samego siebie, własnych słabości i emocji. Walka ta będzie łatwiejsza, jeśli lepiej poznamy przeciwnika.

Przeczytaj i dowiedz się m.in.:

  • dlaczego na ogół najwięcej inwestorów wchodzi na rynek blisko szczytu hossy,
  • jakie emocje towarzyszą inwestowaniu,
  • jaki błąd popełniają inwestorzy, gdy ceny bez przerwy spadają,
  • jaki sygnał zwiastuje narodziny nowej hossy,
  • jak wygląda cykl życia emci inwestora.
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W reklamach inwestowania wszystko jest takie proste, piękne i zyskowne. Inwestor wykłada x tysięcy złotych kupując obiecujący walor lub od razu cały ich koszyk (tj. indeks giełdowy). A potem rozsiada się w wygodnym fotelu, popija ze szklaneczki płyn z lodem i przypalając drogie cygaro patrzy, jak jego inwestycja pięknie rośnie. W zasadzie jego jedynym problemem jest konieczność zapłacenia podatku oraz wymyślenia sposobów wydania zarobionych pieniędzy.

W prawdziwym życiu zwykle nie wygląda to tak pięknie. Nawet dobry pomysł, dobry plan i jego wzorowe wykonanie nie gwarantują, że po drodze nie pojawią się straty. A nasza psychika bardzo nie lubi tracić pieniędzy. Ba, prawie każdego z nas strata boli bardziej niż cieszy taka sama kwota zysku. Co gorsza, nigdy nie możemy być pewni, czy weszliśmy na rynek we właściwym momencie. Nie mamy też bladego pojęcia, co przyniesie przyszłość: czy pogłębi nasze straty, przyniesie zyski czy też roztrwonimy dotychczasowe osiągnięcia?

Pod presją

Inwestowanie wiąże się nie tylko z ryzykiem ich utraty, ale także z potężnym obciążeniem psychicznym. Rynek to miejsce, gdzie wycena instrumentów finansowych zmienia się szybko i czasami gwałtownie. Podobnie jak w realnym świecie gdy coś zaczyna iść źle, to potem zwykle idzie jeszcze gorzej.

Zacznijmy od tego, że uczestnicy rynków finansowych zwykle zachowują się zupełnie inaczej, niż uczestnicy rynków dóbr konsumpcyjnych. Konsument widząc spadającą cenę pożądanego przez siebie dobra kupi go więcej lub chętniej się na niego zdecyduje. A gdy cena wzrośnie, to kupi mniej albo w ogóle rezygnują z zakupu. Przeważająca większość inwestorów robi dokładnie odwrotnie: chętnie kupują rzeczy drogie i drożejące, ale bardzo niechętnie podchodzą do walorów tanich i taniejących. Teoretycznie powinni robić odwrotnie, ale jakoś wielu z nas nie może się do tego przekonać.

Dlatego też na ogół najwięcej inwestorów wchodzi na rynek w pobliżu szczytu hossy, gdy ceny aktywów są najwyższe, ryzyko inwestycyjne wysokie, a potencjał wysokich stóp zwrotu niski. I odwrotnie: ciężko kogoś przekonać do kupowania na dnie bessy, gdy akcje są tanie, ryzyko względnie niskie, a przyszłe potencjalne stopy zwrotu wysokie. Dlatego też na rynkach finansowych od pokoleń występują bardzo podobne schematy emocjonalne.

Cykl życia emocji

Na ogół pierwszą emocją towarzyszącą nie tylko początkującemu inwestorowi jest optymizm i związana z nim ochota do zainwestowania pieniędzy. Obojętne, czy jest to giełda, surowce, kruszce, nieruchomości czy kryptowaluty. Taki inwestor przez kilka tygodni lub miesięcy obserwuje rosnący w cenie walor i popada w coraz większe podniecenie, oczyma wyobraźni widząc przyszłe zyski.

Podniecenie szybko przechodzi w gorączkę, w czasie której nasz umysł powoli zatraca zdolność do krytycznego myślenia i podejmowania racjonalnych decyzji. Wraz z pierwszą transakcją pojawia się za to entuzjazm, często podbudowywany początkowymi (nieraz całkiem pokaźnymi) zyskami. Gdy na jakimś rynku entuzjazm staje się wszechobecny, to zwykle jest to rynek, z którego powinniśmy jak najszybciej uciekać. Tymczasem na taki rynek inwestorzy walą drzwiami i oknami.

Wtedy na czołówkach gazet i w portalach ukazują się sylwetki ludzi, którzy na giełdzie zbili fortuny, ceny akcji biją historyczne rekordy, a analitycy wieszczą dalszy wzrost i kolejne lata świetnej koniunktury poprzedzone co najwyżej lokalną korektą. Tak zwykle wygląda szczyt hossy, czyli punkt maksymalnego ryzyka inwestycyjnego.

Na rynkach finansowych szczyty bardzo rzadko bywają płaskie i w zasadzie nigdy nie tworzą długoterminowych plateau. Zamiast tego zaczynają pojawiać się spadki. Początkowo potrafią być dynamiczne, ale krótkotrwałe. To jednak wystarcza, aby w umysłach inwestorów zasiać niepokój. Nieliczni – ci bardziej ostrożni lub bardziej doświadczeni – potrafią wtedy zgarnąć zyski ze stołu i opuścić rynek. Jednak większość tkwi na swoich pozycjach.

„To tylko lokalna korekta” – uspokajają się inwestorzy i dokupują akcje, uśredniając ceny. Robi się gorzej, gdy ta przejściowa realizacja zysków trwa szósty miesiąc, a straty zaczynają zbliżać się do 30 proc. Wtedy pojawia się wyparcie. „Nie wierzę. Kto to sprzedaje?!” – krzyczą niedoszli milionerzy. Inni wciąż się łudzą. „Kurs na pewno dobije. Przecież to dobry papier i nie może spaść jeszcze niżej” – uspokajają się coraz bardziej stratni inwestorzy.

Faza kapitulacji

Ale gdy ceny nadal spadają, a zewsząd napływają coraz to gorsze informacje, na rynku zaczyna rządzić desperacja. Wielu inwestorów ma już po prostu dość i dochodzą do przekonania, że sprzedadzą wszystko, gdy kursy się choć trochę odbiją. Gdy tak się nie dzieje, desperacja zmienia się w panikę prowadzącą do bezrefleksyjnej wyprzedaży mocno przecenionych aktywów. Taki inwestor chce się już tylko pozbyć problemu, który obciąża jego psychikę setkami tysięcy lub czasem nawet milionami niezrealizowanych strat. Realizacja tych ostatnich nazywa się fazą kapitulacji. Zarówno pojedynczych inwestorów, jak i całego rynku.

Po realizacji gigantycznych strat przychodzi przygnębienie. Każdy zastanawia się, gdzie popełnił błąd i dlaczego był tak głupi, że stracił większość zainwestowanych pieniędzy. W tym czasie rynek schodzi coraz niżej i przy malejącej aktywności inwestorów powoli ubija dno bessy. I to właśnie jest punkt maksymalnej okazji inwestycyjnej, kiedy najlepiej jest kupować. Ale wtedy jakoś mało kto ma na to ochotę. Zresztą pierwsze próby odbicia inwestorzy (już uwolnieni od ciężaru spadających walorów) kwitują często stwierdzeniem: „pewnie znów spadnie”. Rzeczywiście, na ogół znów spada, ale już nie pogłębia dna.

Poturbowany finansowo i złamany psychicznie inwestor często się wtedy wymądrza: „a nie mówiłem”. Po czym ten nieszczęsny walor znów zaczyna drożeć wpędzając stratnego nieszczęśnika w depresję. Wielu mówi sobie, że już nigdy nie wrócą na rynek, bo to kasyno i rządzi nim banda oszustów. W atmosferze powszechnego przygnębienia rodzi się nowa hossa. „To tylko hossa naiwniaków” – mówią doświadczeni przez los inwestorzy. To jest faza zwątpienia. Lecz ceny wciąż rosną, a na rynek wraca optymizm. I rozpoczyna się nowy cykl.