Z sektora publicznego wyparowało 23 mld zł

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2012-04-10 00:00

Rynek przetargów rozpoczął kilkuletnią dietę. Tłuste lata dla firm nadejdą dopiero w 2017 r.

Bój przedsiębiorców o rządowe i samorządowe kontrakty jest coraz ostrzejszy. Jak wynika z danych Urzędu Zamówień Publicznych (UZP), wartość tego typu przetargów wyniosła w 2011 r. 144 mld zł, czyli o 23 mld zł mniej niż w poprzednim roku. To pierwszy spadek w historii. Dotąd ten tort do podziału między przedsiębiorców stale rósł.

— W 2011 r. udzielono o blisko 186 tys. zamówień, czyli o 10 tys. mniej niż w roku 2010 — zaznacza Jacek Sadowy, prezes UZP.

Koniec dzielenia, czas płacenia

Jeszcze w 2010 r. UZP odnotował wzrost rynku zamówień o 32 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem. Rozpisano przetargi na łączną kwotę 167 mld zł. Dziś już wiadomo, że to był rekord, którego nie pobijemy przez wiele lat. Co więcej — przez kilka lat tort do podziału między wykonawców będzie coraz mniejszy.

— Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach wartość zamówień publicznych będzie się stale kurczyć — mówi Tomasz Kaczor, główny ekonomista BGK.

Rynek zamówień jest bowiem ściśle powiązany z cyklem wdrażania przez Polskę funduszy unijnych. Do 2010 r. wartość ogłaszanych kontraktów rosła, bo publiczne instytucje były na etapie rozdzielania funduszy unijnych przyznanych Polsce na lata 2007-13. Rozpisywały coraz więcej przetargów na budowę obiektów infrastrukturalnych, szkolenia, tworzenie systemów informatycznych itd. Kulminacyjny punkt tego etapu mamy już za sobą. Teraz przyszedł czas zapłaty.

— Zdecydowana większość dostępnych Polsce funduszy została już rozdysponowana. Dlatego skończył się czas, w którym rozpisywano masowo przetargi, a zaczął etap realizacji tych zamówień i dokonywania płatności — tłumaczy Tomasz Kaczor. Na 1 kwietnia 2012 r. Polska formalnie zagospodarowała 74 proc. dostępnej puli. Na taką część podpisane są już umowy — podaje Ministerstwo Rozwoju Regionalnego.

W praktyce odsetek rozdysponowanych funduszy jest jeszcze większy.

— Szacuję, że rozdzielonych jest około 90 proc. dotacji. Wiele projektów ma już przyznane dofinansowanie z UE i przetargi na ich realizację się już odbyły, ale nie mają jeszcze podpisanej umowy. Tak jest zwłaszcza przy dużych projektach infrastrukturalnych. Są już realizowane, ale z podpisaniem umowy czekają jeszcze na akceptację Komisji Europejskiej — tłumaczy Jerzy Kwieciński, wiceprezes Europejskiego Centrum Przedsiębiorczości, były wiceminister rozwoju regionalnego.

Historia się nie powtórzy

Spadek zamówień publicznych wynikający z cyklu funduszy unijnych jest w Polsce dodatkowo wzmacniany przez efekt EURO 2012.

— Rok 2010 był kluczowym okresem dla kontraktowania inwestycji dotyczących organizacji mistrzostw. Utrzymanie tak wysokich nakładów inwestycyjnych w latach kolejnych po prostu nie jest możliwe — tłumaczy Jacek Sadowy. Kiedy rynek zamówień publicznych zacznie rosnąć? Według ekspertów, pierwszym rokiem, w którym zobaczymy jakiekolwiek odbicie, może być rok 2015.

— Jeśli negocjacje w UE dotyczące nowej puli funduszy unijnychna latach 2014-20 znacząco się nie przedłużą, pieniądze z tego rozdania zaczną płynąć do Polski najwcześniej w 2015 r. To oznacza, że kolejny szczyt rynek zamówień publicznych, porównywalny z tym z 2010 r., powinien być w 2017 r. — mówi Jerzy Kwieciński.

Istnieje jednak duże ryzyko, że nie pobijemy już rekordu z 2010 r., czyli wartość zamówień nie przekroczy 166 mld zł. Po pierwsze, możliwe jest, że Polska nie otrzyma już z UE tak dużo na duże projekty inwestycyjne. Po drugie, samorządy mogą nie mieć już tak dużych możliwości inwestycyjnych jak w ostatnich latach. Minister finansów chce nałożyć kaganiec na samorządowe deficyty. I to bardzo ciasny kaganiec. Chce, by łączny deficyt tego sektora nie był wyższy niż 0,5 proc. PKB. Gdyby ten limit obowiązywał w 2010 r., samorządy mogłyby mieć deficyt nie wyższy niż 7 mld zł. Tymczasem w rzeczywistości zanotowały go na poziomie 15 mld zł.

— Jeśli reguła wejdzie w życie, samorządy w dużej mierze będą miały związane ręce. Nie będą mogły sięgać po zewnętrzne finansowanie, a więc będą miały kłopoty ze zdobyciem wkładu własnego do projektów unijnych. Czyli mogą być zmuszone do ograniczania planów inwestycyjnych, a dla firm oznacza to mniejszy rynek zamówień publicznych — mówi Jerzy Kwieciński.