Marek M. usłyszał kolejne zarzuty prokuratorskie, m.in. udaremnienia zaspokojenia wierzycieli oraz karalnej niegospodarności
W 2018 r. w serii artykułów ujawniliśmy, że warszawska prokuratura w ramach kilku śledztw bada, czy Marek M., kiedyś jeden z najbogatszych Polaków, jako były prezes upadłej sieci sklepów MarcPol oraz innych firm, dopuścił się przestępstw przy transakcjach z podmiotami powiązanymi. W dwóch sprawach: sprzedaży centrum handlowego żonie oraz finansowaniu z pieniędzy MarcPolu wydatków na luksusową posiadłość rodzinną na Warmii, śledczy zdecydowali już o przedstawieniu zarzutów.

— W pierwszej sprawie Marek M. usłyszał zarzut udaremnienia zaspokojenia wielu wierzycieli spółki F-Group, spowodowanego przeniesieniem własności nieruchomości na żonę w zamian za zobowiązanie nieproporcjonalne do wartości przeniesionej nieruchomości, a także zarzut niezgłoszenia wniosku o upadłość spółki oraz niezłożenia sprawozdań finansowych — informuje Mirosława Chyr, rzeczniczka prasowa prowadzącej śledztwo Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
W stosunku do twórcy MarcPolu śledczy zastosowali zakaz opuszczania kraju oraz poręczenie majątkowe (według naszych informacji — 300 tys. zł).
Hit za 0,5 mln zł
Zarzuty prokuratury dotyczą opisanej przez „PB” sprawy centrum handlowego Hit, położonego w Nowym Dworze Mazowieckim. Śledczych zawiadomił Krzysztof Piotrowski, syndyk kontrolowanej przez rodzinę M. spółki F-Group, która od grudnia 2017 r. jest w upadłości.
Główny zarzut dotyczy wydarzeń z października 2016 r., kiedy Marek M., jako prezes F-Group, cztery dni po otwarciu galerii handlowej przeniósł jej własność na działalność gospodarczą żony. Z treści umowy wynika, że zrobił to „w celu zwolnienia ze zobowiązania pieniężnego” wysokości 0,5 mln zł. Tymczasem kilka miesięcy wcześniej, w marcu 2016 r., a więc jeszcze w trakcie budowy galerii, biegli wycenili ją na… 83,4 mln zł. To właśnie ta gigantyczna różnica stanowi szkodę majątkową wielkich rozmiarów, którą zdaniem prokuratury Marek M. wyrządził F-Group, a w konsekwencji również jej wierzycielom. Wśród nich są m.in. notowane na giełdzie: Santander Bank Polska, który jeszcze jako BZ WBK finansował budowę centrum Hit, a także Mirbud, który je budował.
Marek M. odmówił, za pośrednictwem swojej pełnomocniczki, komentarza do tych, jak też wszystkich pozostałych zarzutów przedstawionych mu przez prokuraturę i zapowiedział pozwanie „PB” za publikacje na jego temat. Kiedy pisaliśmy o sprawie w 2018 r., przekonywał, że sprzedaż nowodworskiej galerii za 0,5 mln zł małżonce było „normalną, rynkową transakcją” i „o żadnym pokrzywdzeniu wierzycieli nie może być mowy”.
— Cena uwzględniała bowiem obciążenia hipoteczne oraz fakt niskiej komercjalizacji centrum handlowego w momencie sprzedaży — tłumaczył Marek M. Zupełnie inaczej ocenia to Krzysztof Piotrowski, popierająca jego działania rada wierzycieli, a także — jak się okazuje — stołeczna prokuratura.
Samo centrum handlowe syndykowi F-Group udało się odzyskać w maju 2019 r. po prawomocnym stwierdzeniu przez sąd upadłościowy, że umowa z października 2016 r. jest bezskuteczna z mocy prawa. Podmioty związane z Markiem M. i jego rodziną wciąż kwestionują jednak prawo syndyka do zarządzania nieruchomością, a batalia prawna w tej sprawie trwa.
Posiadłość nad jeziorem
Kolejny zarzut popełnienia przestępstwa biznesmen usłyszał w Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Mokotów w związku ze swoim najbardziej znanym biznesowym dzieckiem, czyli MarcPolem.
— Marek M. podejrzany jest o nadużycie w okresie od 2005 do 2013 r. udzielonych mu, jako prezesowi MarcPolu, uprawnień poprzez przeznaczenie środków finansowych spółki, w tym z Funduszu Świadczeń Socjalnych, w kwocie przekraczającej 4 mln zł, na cele prywatne — mówi Mirosława Chyr.
Chodzi o to, że pieniądze MarcPolu były wydatkowane na położoną na Warmii i zlokalizowaną tuż nad jeziorem luksusową nieruchomość należącą do rodziny M. Zdaniem Tycjana Saltarskiego, syndyka MarcPolu, działo się tak „rzekomo w celu przystosowania tej nieruchomości do potrzeb działalności wczasowo-wypoczynkowej dla pracowników MarcPolu”. Z dokumentacji, jaką ma syndyk, w tym z uzasadnienia decyzji dyrektora Urzędu Kontroli Skarbowej w Warszawie i zeznań świadków przesłuchiwanych przez ten organ, wynika jednak, że „nieruchomość spełniała jedynie funkcje posiadłości wypoczynkowej rodziny M., a pracownicy MarcPolu z jej nie korzystali”.
— Nic mi nie wiadomo na temat rzekomego sprzeniewierzenia Funduszu Świadczeń Socjalnych MarcPolu na prywatną nieruchomość — komentował sprawę w 2018 r. Marek M.
Akcja CBA
To nie wszystkie problemy z prawem byłego miliardera. Na ukończeniu jest śledztwo Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, w ramach którego Marek M. usłyszał zarzut tzw. płatnej protekcji. Chodzi o ustalenia Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA), według których „za obietnicę korzyści majątkowej w wysokości kilkuset tysięcy złotych” biznesmen podjął się pośrednictwa w załatwieniu przekształcenia około 10 hektarów działek rolnych na inwestycyjne — z możliwością ich zabudowy m.in. na hotele. Miał też powoływać się na osobiste wpływy w jednym z mazowieckich samorządów (nieruchomość leży w bezpośredniej bliskości portu lotniczego Warszawa-Modlin). Także w tej sprawie Marek M. odmówił „PB” komentarza. Z informacji przekazanych przez śledczych wynika, że nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu.
Wierzyciele na lodzie
Równolegle z trzema śledztwami, w których Marek M. usłyszał zarzuty, toczy się kilka postępowań dotyczących jego działań, ale prowadzonych w sprawie, a nie przeciwko komukolwiek. Największe, w ramach którego przesłuchano około 2 tys. osób, prowadzone jest przez Prokuraturę Okręgową w Toruniu, a dotyczy podejrzenia oszustwa w stosunku do mienia znacznej wartości na szkodę wierzycieli MarcPolu.
Sieć marketów upadła w czerwcu 2016 r., zostawiając po sobie 700 wierzycieli, którzy na współpracy ze spółką stracili ponad 215 mln zł. Wśród poszkodowanych są m.in. banki (głównie największy wierzyciel: Santander Bank Polska), liczne hurtownie spożywcze, zakłady mięsne, spółdzielnie mleczarskie, piekarnie, spółdzielnie mieszkaniowe, urzędy miast i gmin, dostawcy prądu, ciepła i wody, firmy leasingowe i ubezpieczeniowe oraz kancelarie prawnicze.
Szanse na odzyskanie czegokolwiek są mizerne, bo majątku po Marcpolu zostało tyle co kot napłakał. Upadłość spółki byłaby już zapewne ukończona, gdyby nie to, że syndyk Tycjan Saltarski próbuje podważać przed sądami transakcje dokonane przez Marka M., jako prezesa sieci sklepów, z członkami rodziny i podmiotami powiązanymi. Chodzi m.in. o przeniesienie na syna wieloletniej dzierżawy warszawskiej działki, a także wyzbywanie się majątku poprzez finansowanie inwestycji budowlanych na nieruchomościach nienależących do MarcPolu. Kilka takich transakcji i wydatków równolegle ze sprawami sądowymi prześwietla też Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów, naa razie prowadząc postępowania w sprawie, a nie przeciwko komukolwiek.
Na drodze cywilnej Tycjan Saltarski próbuje też dochodzić ponad 400 tys. zł od Marka M. i 200 tys. zł od jego małżonki. W tym drugim przypadku sąd będzie musiał rozstrzygnąć, czy aneks do umowy o pracę, na podstawie którego wypłacono jej pieniądze, został rzeczywiście podpisany pod koniec 2013 r., czy też, jak twierdzi syndyk, był antydatowany i podpisany na kilka miesięcy przed upadłością MarcPolu.
Podpis: Dawid Tokarz