W idealnym świecie wszyscy umielibyśmy myśleć logicznie jak Albert Einstein, robić bezbłędne wyliczenia jak komputer Big Blue IBM i mielibyśmy silną wolę Mahatmy Gandhiego. W prawdziwym świecie takie jednostki są wybrykiem natury. Statystyki upadłości firm, rejestry dłużników i piramidy finansowe wskazują, że typowy przedstawiciel gatunku homo sapiens z ekonomią jest bakier. Nawet najinteligentniejsi z nas często przedkładają chwilową przyjemność nad długotrwałą korzyść, nie są w stanie odkładać na emeryturę i najchętniej słuchają tych, którzy obiecują im złote góry.
Dlaczego tracimy głowę, gdy wcielamy się w rolę konsumenta, kredytobiorcy lub inwestora? Przyjrzyjmy się czterem psychologicznym mechanizmom, które ciągle, niezmiennie wpędzają nas w kłopoty i biedę.
1. Błąd optymizmu
„Przyszłość: czas, w którym nasze interesy kwitną, przyjaciele są wierni, a szczęście pewne” — pisał w „Słowniku diabelskim” Ambrose Bierce.

Nie wiedzieć czemu myślimy, że za rok, dwa będziemy lepszą wersją siebie, dostaniemy awans, podwyżkę, a długi spłacą się same. Dwa nasze biznesy upadły? Nieważne — trzeci będzie sukcesem na miarę Google’a. Dzisiaj nam się nie wiedzie, ale jutro będzie należało do nas. Dlatego tak łatwo decydujemy się na zwiększenie debetu i ulegamy komunikatom „kup teraz, zapłać dopiero po świętach”.
2. Dyskontowanie przyszłości
Raz lekceważymy teraźniejszość, innym razem ją przeceniamy. Mamy problem z odłożoną gratyfikacją, co przejawia się w nieumiejętności zaciskania pasa dziś, by zapewnić sobie dostatnie i bezpieczne jutro. Psycholodzy mówią o dyskontowaniu przyszłości. Uczestnikom eksperymentu dano wybór: 100 dolarów od ręki lub 110 za tydzień. Większość zadowoliła się mniejszą kwotą wypłaconą natychmiast.
„W obliczu szybkiej nagrody „perspektywy przyszłego dobra wydają się nudne i wątpliwe” — twierdził John Rae, XIX-wieczny ekonomista szkocki. Ewolucjoniści tłumaczą to tak: nasi przodkowie z jaskiń rzadko dożywali starości, więc odkładanie przyjemności na później byłoby w ich przypadku głupotą. Obecnie wielu z nas osiąga lat 80 i więcej, co sugeruje, że warto ograniczyć konsumpcję i przystąpić do programów emerytalnych. Ale rozsądek to jedno, a nawyki to zupełnie coś innego. Przez prehistoryczne ustawienia w naszych głowach od oszczędzania wolimy hedonistyczne tu i teraz.
Zdarza się, że prawdziwe maszyny do zarabiania pieniędzy bankrutują, a skromni pracownicy gromadzą majątek dzięki umiejętności oszczędzania, odpowiedniej strategii i średnio- bądź długoterminowym projektom.
3. Mentalna księgowość
Mniejsza o to, skąd się wzięło 100 zł w naszej kieszeni. Może wygraliśmy je w pokera, a może zarobiliśmy, zostając godzinę dłużej w pracy. To naprawdę nie ma znaczenia: 100 zł to zawsze 100 zł — kupimy za nie określoną liczbę hamburgerów, kartonów soku lub żarówek. A jednak nasz umysł to przedziwny księgowy, który nierzadko działa na szkodę swojego właściciela — odmiennie klasyfikuje pieniądze zależnie od źródła. Tworzy osobne rubryki mentalne — w jednej zapisuje pensje, w innej odsetki od oszczędności, w jeszcze innej zwrot podatku.
Ma to swoje konsekwencje w naszym postępowaniu: zgodnie z powiedzeniem „łatwo przyszło, łatwo poszło” najszybciej i najgłupiej przepuszczamy kasę, którą zdobyliśmy bez wysiłku. Trafnie oddał to psycholog Nick Epley: „Zwroty skłaniają ludzi do wizyty w banku, premie — do wyjazdu na Bahamy”.

4. Efekt fizzbo
Prawie każdy, kto wykupuje roczny karnet do klubu fitness, wierzy, że będzie tam zaglądał codziennie. Na 10 start-upów upada osiem, a jednak nie studzi to zapału młodych naśladowców Billa Gatesa.
Wielu Polaków uważa się za ekspertów od wszystkiego — sportu, polityki imigracyjnej, reformy służby zdrowia. Nadmierne mniemanie o sobie to cecha uniwersalna. Pośrednicy nieruchomości w USA używają skrótu FSBO — lub wyrażenia fizzbo — które pochodzą od zwrotu: for sale by owner: sprzedaż przez właściciela. Tak określają 10-15 proc. posiadaczy domów i mieszkań, którzy próbują sprzedać je sami, by nie dzielić się pieniędzmi z agencją.
Złośliwi tłumaczą fizzbo jako for sale by overconfident — sprzedaż przez kogoś zbyt pewnego siebie. Jeśli nawet uda mu się transakcja, czy ma powód do otwierania szampana? Raczej nie. Zachowanie 6-procentowej prowizji rzadko rekompensuje poświęcony czas, wysiłki i nerwy. © Ⓟ