Postępowanie karne w sprawie Ruchu i Aliora zaczęło się jak u Hitchcocka — od trzęsienia ziemi, czyli przeszukań w siedzibach banku i kolportera prasy, przeprowadzonych w listopadzie 2018 r. przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA). Potem już było inaczej niż u mistrza suspensu. Wokół sprawy zapadła głucha cisza, a śledztwo, jak pisaliśmy w „PB”, mocno się ślimaczyło. Po prawie trzech latach zbliża się jednak do końca. Jakiego? O tym przesądzi opracowywana od miesięcy opinia biegłego w zakresie rachunkowości i finansów.
— Długi czas sporządzania opinii uzasadniony jest jej szerokim zakresem i dużym stopniem skomplikowania, a także obszernością materiału dowodowego podlegającego badaniu — mówi Janusz Hnatko, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Dodaje, że ekspertyza powinna być gotowa do końca 2021 r., a jej treść „ukierunkuje dalszy tok postępowania”, co dotyczy m.in. „podjęcia decyzji w przedmiocie ewentualnego przedstawienia zarzutów ustalonym osobom”.
Pomyłka warta 250 mln zł
Śledztwo prowadzone jest w dwóch wątkach. Pierwszy dotyczy podejrzenia niegospodarności władz Ruchu w okresie po jego prywatyzacji w 2010 r. i wyłudzenia finansowania z Alior Banku, a drugi podejrzenia nieprawidłowości po stronie Aliora przy udzielaniu tego finansowania.
W pierwszym wątku badane są m.in. kwestie wydatków Ruchu na systemy informatyczne i doradztwo (te ostatnie dotyczą umów zawieranych z firmami z grupy Icentis, kontrolowanej przez Igora Chalupca, w latach 2010-13 szefa rady nadzorczej, od 2013 do 2018 r. prezesa, a od 2017 r. także właściciela Ruchu).
Śledczy podejrzewają też, że kolporter wyprzedawał nieruchomości poniżej ich wartości rynkowej i dokonywał niekorzystnych transakcji ze swoim właścicielem — holenderską spółką Lurena Investments. Te dwie kwestie łączą się, bo najcenniejsze nieruchomości, za około 180 mln zł, Ruch sprzedał tuż po prywatyzacji, w 2011 r., i to głównie z tych pieniędzy sfinansował zakup (za aż 204 mln zł) obligacji Lureny. Papiery nie zostały jednak wykupione, dwukrotnie je jedynie zrolowano: w 2014 r. na trzy lata, a w 2017 r. na pięć — do 2022 r.
Prokuratura i CBA już w listopadzie 2018 r. zakup obligacji Lureny określały jako „pozbawiony jakiejkolwiek racjonalności”. Kiedy kilka miesięcy wcześniej „PB” jako pierwszy opisał tę kontrowersyjną inwestycję, Igor Chalupec tłumaczył, że papiery były „nietypowym instrumentem, który w zamierzeniu miał być sukcesywnie rozliczany dywidendą z Ruchu”. Tyle że kolporter w kolejnych latach nie generował zysków, lecz przynosił gigantyczne straty, więc o żadnej dywidendzie nie mogło być mowy. Na obligacjach właściciela Ruch stracił (łącznie z odsetkami) ponad ćwierć miliarda złotych.

Strata zgodna z regułami
W drugim wątku śledztwa idzie o to, że Alior udzielił Ruchowi w latach 2011-12 finansowania, mimo że analitycy kredytowi banku wskazywali na wiele poważnych zagrożeń, takich jak słaba kondycja finansowa kolportera czy nierealność jego prognoz. Wojciech Sobieraj i Cezary Smorszczewski, były prezes i wiceprezes Aliora, podkreślali w „PB”, że decyzja w sprawie Ruchu była w pełni zgodna z bankowymi regułami — podjął ją cały zarząd po akceptacji rady nadzorczej, a poprzedzona była pozytywną rekomendacją działu ryzyka i komitetu kredytowego banku.
Nie zmienia to faktu, że w ramach restrukturyzacji Ruchu, prowadzonej pod skrzydłami PKN Orlen, Alior umorzył aż 87,5 mln zł długów kolportera z tytułu kredytu, a wraz ze swoim właścicielem, czyli grupą PZU, wyłożył 70 mln zł na objęcie nowych akcji dystrybutora prasy (w momencie, kiedy większościowy pakiet przejął Orlen).