W ostatnich latach w Polsce pracowało średniorocznie nawet ponad 2 mln Ukraińców. Od czasu rosyjskiej inwazji dotarło do nas mniej więcej drugie tyle - według Straży Granicznej ok. 2,2 mln. Tuż po wybuchu wojny Personnel Service, firma pośrednicząca m.in. w zatrudnianiu Ukraińców, szacowała, że może do nas przybyć 1-3 mln uchodźców, a ostateczna liczba będzie zależała od skali działań wojennych i ataków na cywilów.
– Wszystko zmierza w kierunku maksymalnej prognozy. Musimy liczyć się z ponownym skokowym wzrostem liczby uchodźców [obecnie przybywa ich dziennie ok. 30 tys. – red.] w przypadku nasilenia ataków na duże miasta – uważa Krzysztof Inglot, założyciel Personnel Service’u.

Praca dla kobiet
Część przybyszów szuka u nas zatrudnienia. Prof. Jacek Męcina, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, uważa, że sukcesem będzie podjęcie pracy przez połowę przybyłych do nas dorosłych osób. W 2021 r. 60,5 proc. zatrudnionych u nas Ukraińców stanowili mężczyźni, a 39,5 proc. kobiety. Zdaniem Michała Dybuły, głównego ekonomisty Banku BNP Paribas, wkrótce proporcje mogą się odwrócić.
– Z danych Straży Granicznej z ostatnich dni wynika, że z Polski wyjechało do ojczyzny ok. 260 tys. Ukraińców, głównie mężczyzn – prawdopodobnie na wojnę. Można szacować, że prawie połowa z ok. 2 mln uchodźców to kobiety, z których 250-500 tys. może u nas szukać pracy – mówi Michał Dybuła.
W jego ocenie trudno oczekiwać, by masowo znalazły zatrudnienie w branżach zdominowanych przez mężczyzn, takich jak transport czy budownictwo. Szansa pojawia się natomiast w zawodach uniwersalnych bądź kojarzonych kulturowo z kobietami, czyli w szeroko rozumianych usługach.
– To m.in. handel, obsługa biurowa, opieka nad dziećmi i osobami starszymi oraz służba zdrowia. Warto podkreślić, że język nie będzie stanowił tu większej bariery. Polski i ukraiński są na tyle zbliżone, że zmotywowanej osobie wystarczy miesiąc, by nauczyć się komunikować, a duża część uchodźców tę motywację ma – wyjaśnia ekonomista.
Branżą mogącą od ręki zaoferować pracę uchodźcom jest gastronomia, która mocno ucierpiała wskutek pandemii. Izba Gospodarcza Gastronomii Polskiej (IGGP) podaje, że w latach 2019-21 z rynku zniknęło ok. 20 tys. restauracji (zamknięcie lub przebranżowienie) i 200 tys. pracowników. Radosław Szwugier, szef rozwoju franczyzy Sushi Kushi oraz Ramen Shop informuje, że pierwsza fala pracowników z Ukrainy napłynęła do branży krótko przed pandemią – od sprzątaczy przez kelnerów po szefów kuchni.
– Potem zaczęło ich ubywać, a teraz znów zainteresowanie jest duże. Na początku roku otrzymaliśmy w ciągu półtora miesiąca kilka zgłoszeń na sushi mastera do lokalu w Wieliczce, a tuż po ataku Rosji na Ukrainę już ponad dwadzieścia – mówi Radosław Szwugier.
Ukraińcy pytają też o możliwość otwarcia biznesu w ramach franczyzy – przede wszystkim ci, którzy chcą przenieść działalność z rodzimego rynku. Zdaniem Radosława Szwugra skorzystanie z takiego modelu jest dla nich pod względem prawnym łatwiejsze niż tworzenie firmy od zera.
IGGP informowała na początku roku, że ok. 50 tys. osób szuka pracy w gastronomii, ale barierę stanowi najniższa średnia płaca w branży usługowej, wynosząca 4,3 tys. zł brutto – przy pracy w weekendy. Czy przybysze błyskawicznie wypełnią rynkową lukę?
– Wielu z nich ma duże doświadczenie w gastronomii, więc ich oczekiwania finansowe niekoniecznie są niższe niż Polaków, zwłaszcza że liczą się z dużym kosztem rozpoczęcia i prowadzenia życia w Polsce. Warto jednak podkreślić, że z powodu szczególnej sytuacji chętnie podejmują się pracy w większym wymiarze godzinowym – stwierdza Radosław Szwugier.
Nowe miejsca pracy w branży już się pojawiają. Grupa Arche, kierowana przez Władysława Grochowskiego, uruchomiła koncept “Garmaż od Ukrainek“.
E-commerce i rolnictwo...
Twórca Personnel Service’u uważa, że na początku Ukrainki mogą znaleźć pracę w logistyce e-commerce – z wyłączeniem transportu, ponieważ kobiety zazwyczaj nie mają uprawnień, a ich wyrobienie wymaga czasu i pieniędzy. Damian Zapłata, prezes handlującego w internecie Modivo (dawniej eObuwie), twierdzi, że wojenny odpływ zajmujących się logistyką Ukraińców, nie był na tyle duży, by skokowo zwiększyło się zapotrzebowanie na pracowników. Widzi jednak potencjał dla innych specjalności potrzebnych w e-commerce.
– W pierwszej kolejności staramy się zapewnić stabilne warunki zatrudnienia Ukraińcom, którzy już u nas pracują, żeby mogli sprowadzić i utrzymać rodziny. Wszystkich uchodźców zachęcamy do aplikowania. Możliwości widzimy zwłaszcza w zespołach technologicznych i graficznych oraz w sieci handlowej – mówi Damian Zapłata.
Zdaniem Krzysztofa Inglota kolejną branżą, która otworzy się na pracowników zza wschodniej granicy, jest rolnictwo, w którym regularnie przedsiębiorcy zmagają się z niedoborem pracowników.
Poznaj program “II Forum na Wzgórzach - Biznes rodzinny” >>
– W tym roku zapotrzebowanie może być w 100 proc. zaspokojone, niemniej do tego kluczowe jest rozproszenie uchodźców przynajmniej do 50-60 miast w różnych częściach Polski, zamiast skupienia ich w metropoliach. Przydałaby się odgórna pomoc w relokacji – stwierdza menedżer.
– Rolnictwo generalnie cierpi na brak rąk do pracy. W efekcie część plonów zostaje na polach czy w sadach, bo nie ma ich komu zebrać. Polska może w tym roku uniknąć tego problemu dzięki uchodźcom z Ukrainy. Pamiętajmy jednak, że praca w rolnictwie jest sezonowa – dodatkowi pracownicy są potrzebni przede wszystkim latem i wczesną jesienią – dodaje Michał Dybuła.

…turystyka i fabryki
Po rolnictwie wzmożone zapotrzebowanie na ręce do pracy będzie miała turystyka, co potrwa mniej więcej do września. Płace są tam stosunkowo niskie na tle innych sektorów usługowych, ale miejsc pracy jest bardzo dużo i są łatwo dostępne.
– E-commerce, rolnictwo i turystyka są w stanie zabezpieczyć miejsca pracy na pół roku. Po tym czasie powinniśmy już widzieć efekt trwającej relokacji części produkcji z Rosji i Ukrainy do Polski, który najbardziej odczuwalny stanie się w 2023 r., ponieważ inwestycje wymagają czasu – mówi Krzysztof Inglot.
Podkreśla, że przeniesienie produkcji, także z innych państw, nastąpiło już krótko po wybuchu pandemii, ponieważ działania podjęte przez polskich menedżerów i ich zakłady – a w efekcie dobre poradzenie sobie z kryzysem – zostały docenione przez międzynarodowe koncerny chcące zwiększyć udział produkcji w Europie. Przewiduje, że rodzimy rynek pracy może wchłonąć nawet 700 tys. osób, co wynika z liczby wakatów, szacowanej na ok. 150 tys., i z przedsiębiorczości Polaków.
– Jeżeli menedżerowie uzyskają nagle dostęp do znacznie większej liczby pracowników, chętnie powalczą o większe zamówienia eksportowe i ściągnięcie zagranicznych inwestycji do kraju. W tym zakresie ważne byłoby wzmocnienie działań promocyjnych i komunikacyjnych przez instytucje odpowiedzialne za ściąganie inwestycji do Polski, tak by po zmniejszeniu popytu na pracowników w pracach sezonowych mogli oni znaleźć stabilne miejsce zatrudnienia – wyjaśnia Krzysztof Inglot.

Niepewna przyszłość
Bardziej odległą przyszłość trudno przewidzieć, bo nie wiadomo, kiedy skończy się wojna. Zdaniem Krzysztofa Inglota kiedy to nastąpi, przynajmniej połowa uchodźców wróci do kraju. Specjaliści, np. informatycy, mogą jednak zostać u nas na dłużej.
– Wydaje się, że jeśli ktoś wrócił, by walczyć za kraj, to zostanie, by go odbudować – na co zresztą zostaną przeznaczone ogromne pieniądze. Jeśli budowlaniec znajdzie na miejscu dobrze płatną pracę, to nie będzie miał powodu do wyjazdu z Ukrainy i ściągnie do siebie rodzinę, która uciekła przed wojną – mówi Michał Dybuła, zastrzegając, że jakiekolwiek prognozy są obecnie obarczone ogromną niepewnością.
