PayPo to polski fintech specjalizujący się w płatnościach odroczonych, czyli coraz popularniejszym sposobie zapłaty za zakupy w sieci. To rozwiązanie zaoferował nad Wisłą jako pierwszy, dzięki czemu może się pochwalić największym udziałem w rynku wartym prawie 1 mld zł. Z usług firmy korzysta już ponad 360 tys. internautów, a PayPo liczy, że do końca roku wyrówna rachunek do 400 tys. Budowanie skali będzie jednak coraz trudniejsze, bo na rodzimym rynku zaczyna się robić gęsto od konkurentów. Działają tu Twisto, Revo, Allegro, PayU i AIQLABS, a do startu szykuje się Smartney. Lider nie zamierza jednak oddać palmy pierwszeństwa. Tegorocznych planów, pokrzyżowanych przez pandemię, nie chowa do szuflady, lecz przesuwa na przyszły rok.
— W tym roku przekroczymy 20 mln zł przychodów i osiągniemy rentowność z wynikiem EBITDA na poziomie około 1 mln zł. Ze względu na pandemię przesunęliśmy start płatności odroczonych w sklepach stacjonarnych i ekspansję na nowe rynki zagraniczne. Te cele planujemy zrealizować w przyszłym roku — mówi Radosław Nawrocki, prezes PayPo.
Zobacz też: Eksplozja odroczonych płatności
W 2020 r. fintech urósł prawie 7-krotnie pod względem przychodów, w przyszłym chce to powtórzyć.

Nie tylko online
Pandemia napędza rozwój sklepów internetowych. Szacuje się, że w tym roku udział e-commerce w sprzedaży detalicznej wzrośnie do 11,7 z 8 proc. w 2019 r. Potencjał całego polskiego handlu przekonuje fintechy, że warto wejść z płatnościami odroczonymi również do sklepów stacjonarnych. Mogą to robić na kilka sposobów - każdy ma zalety i wady.
Z perspektywy konsumenta najwygodniej byłoby zintegrować system fintechu z kasami fiskalnymi poszczególnych sklepów. Jest to jednak proces żmudny i czasochłonny. Można także zintegrować system z terminalami płatniczymi, co pozwoliłoby szybko zbudować skalę, ale fintech musiałby podzielić się prowizją z operatorami urządzeń płatniczych. Trzeci sposób to karty z limitem zakupowym, powiązane z aplikacją mobilną, na które zdecydowało się np. Twisto. Umożliwiają szybką ekspansję, ale są kosztowne. Niezależnie od wariantu kluczem do sukcesu rentownego biznesu jest scoring, czyli ocena ryzyka, będąca podstawą przyznania limity zakupowego. Klientów ocenia się online, poprzez stronę internetową bądź aplikację mobilną, a nie każdy odnajduje się w cyfrowym świecie.
— W latach 2016-17 pracowaliśmy nad systemem scoringowym, umożliwiającym ocenę ryzyka w kilka sekund bez konieczności logowania się klienta do banku. Obecnie odsetek NPL, czyli wskaźnik kredytów zagrożonych, wynosi u nas około 1,6 proc., co już teraz jest najlepszym wynikiem w branży Naszym celem na przyszły rok jest obniżenie go do 1,2-1,3 proc. — informuje szef PayPo.
Zagraniczni giganci z tego rynku, np. Klarna i Afterpay, chwalą się wskaźnikiem NPL na poziomie 0,9 proc. albo niższym. Obie firmy robią przymiarki do polskiego rynku, na razie jednak koncentrują się na podboju m.in. Skandynawii, USA, Australii i Europy Zachodniej, gdzie e-commerce jest bardziej rozwinięte niż w naszym regionie. Niewykluczone, że Afterpay niebawem zadebiutuje nad Wisłą. Latem spółka przejęła konkurencyjny Pagantis, który prowadzi działalność w Hiszpanii, Francji, Włoszech i Portugalii i czeka na paszportowanie europejskiej licencji na rynek niemiecki i polski.
— Konkurenci będą się pojawiać, ale trudno od zera zbudować produkt, który da jakąkolwiek przewagę nad PayPo. Nasi klienci już teraz mają ponad 600 mln zł limitu zakupowego, a to wartość, obok której żaden sklep internetowy nie może przejść obojętnie — uważa Radosław Nawrocki.
Szacuje się, że 80 proc. prób zakupów w internecie kończy się fiaskiem ze względu na brak wystarczających środków. Odroczone płatności stymulują zakupy konsumenckie. PayPo współpracuje już z ponad tysiącem sklepów internetowych, a także z platformami, które agregują handel detaliczny, np. Allegro. Gołe płatności odroczone nie wystarczą jednak, by wyróżnić się w tłumie oferentów. Dlatego PayPo pracuje nad rozbudowaniem oferty o rozwiązania wspierające. Dopina na ostatni guzik program cashback, z podobnym niedawno wystartowało Twisto.
— W przyszłym roku uruchomimy bardzo atrakcyjny program premiowy, w ramach którego do klientów będzie wracać część pieniędzy wydanych na zakupy z PayPo. To forma zachęty do korzystania z naszych usług. Pracujemy też nad aplikacją mobilną — mówi prezes PayPo.
Polska to za mało
Od dłuższego czasu fintech robi także przymiarki do rynków zagranicznych. Ambitne plany ekspansji pokrzyżowała mu pandemia. PayPo liczy, że w przyszłym roku pójdzie lepiej. Chce zadebiutować na jednym z czterech dogłębnie zbadanych rynków - w Rumunii. Pozostałych krajów będących przedmiotem analizy na razie nie ujawnia.
— W II kwartale 2021 r. wejdziemy na rynek rumuński, gdzie od podstaw zbudujemy spółkę — zapowiada Radosław Nawrocki.
Fintech musi mocno przebudować silnik scoringowy, aby dostosować się do rumuńskiego prawa, dostępnych baz danych i zwyczajów zakupowych. Szacuje się, że tamtejsi e-klienci w 60-70 proc. wybierają płatność za pobraniem, czyli do rąk kuriera.
Miesiące na miliony
Na rozwój będą potrzebne pieniądze. Na razie PayPo stara się finansować działalność z wypracowanych zysków i obecnie nie sięga po pieniądze na rynku private equity, ale też tego nie wyklucza. W I kwartale 2021 r. zacznie szukać dodatkowego finansowania dłużnego.
— Mamy dziewięć miesięcy na zdobycie 50-100 mln zł potrzebnych na dalszy rozwój. Na szczęście rynek długu, po pandemii zaczyna wracać do normalności, więc otwierają się dodatkowe opcje — zaznacza prezes PayPo.